środa, 24 grudnia 2014

Wirus (The Strain) - recenzja serialu telewizyjnego

Dziś proponuję wam notkę mało świąteczną, no ale jak już ktoś będzie miał przesyt choinek i kolęd to moja propozycja z pewnością pozwoli choć na chwilę oderwać się od świętowania.
Często z moją Natalią oglądamy różne filmy, seriale dostępne w sieci. Natalia swego czasu, pod wpływem recenzji na jakimś blogu zaproponowała do obejrzenia serial Wirus (The Strain) wyprodukowany przez amerykańską stację telewizyjną FX. Serial powstał w oparciu o trylogię autorstwa  Guillerma del Toro i Chucka Hogana. Myślę, że nie zdradzę za wiele jeżeli powiem, że chodzi o historię o wampirach. Akcja dzieje się w Nowym Jorku i widzimy jak z dnia na dzień miasto coraz bardziej zaczyna przypominać jadłodalnię dla bestii z kłami, a raczej z przyssawkami. Bowiem serial w dość ciekawy, dla mnie racjonalny sposób tłumaczy działanie wampira. Dostajemy sensowne wiadomości dlaczego wampiry boją się słońca, skąd mają większą siłę, dlaczego się nie starzeją i nie muszą jeść i pić. W innych powieściach o wampirach nie dostaniemy takich wyczerpujących i sensownych odpowiedzi. Przytaczając słowa jednej z głównej postaci serialu profesora Abrahama Setriakiana zapomnijcie o wszystkim co wiecie o wampirach o tych romantycznych, ckliwych historiach, to są pijawki, pasożyty, wirus który trzeba zniszczyć. W ogóle tytuł serialu to dla mnie nieporozumienie, zamiast "Wirus" powinien nazywać się "Robale", kto obejrzy z pewnością przyzna mi racje. Co dobrego jest w tym serialu poza historią trzymającą w napięciu? Serial nie jest przerażający, serce nie skacze z emocji na drastycznych scenach ale sama wizja apokalipsy, jej rozmach już sama budzi trwogę. Sympatię budzą postacie z serialu, są  bardzo charakterystyczne, przerysowane, nierzeczywiste jednak mimo to bardzo ciekawe. Wiemy z góry co dana postać w konkretnej sytuacji będzie chciała zrobić ale nie wiemy jak to zrobi. Podoba mi się humor w serialu, w każdym odcinku da się zauważyć przerywnik, absurdalny dowcip, który na chwilę rozładowuje napięcie. Ciekawy jest też wątek władz, ludzi biznesu, którzy mają wiele wspólnego z zarazą wampirów. Dość powiem, że z Natalią obejrzeliśmy cały pierwszy sezon w tydzień oraz, że Natalia nie potrafiła oprzeć się pokusie zakupienia pierwszego tomu trylogii Guillerma del Toro i Chucka Hogana i przeczytania tego jak to jest  opisane przez autorów powieści. Recenzja książki tutaj. Minusami serialu jest budżet, wampiry wyglądają jak z gumy, chociaż da się to przeboleć. Czytając recenzje serialu na innych stronach okazało się, że dla wielu osób wadą serialu jest to, że jednym z bohaterów, tym, który najwięcej wie o wampirach jest były więzień obozu koncentracyjnego, żyd Abraham Setriakian. Póki co ja nie widzę w tym nic złego. Nie zauważyłem alby w którymkolwiek miejscu serial był antypolski. Wszystkich zachęcam do obejrzenia, no może poza dziećmi. Sam czekam na kolejny sezon.

sobota, 20 grudnia 2014

Geje czy porno, co jest gorsze? Zaskakujący wniosek


W poprzedniej notce tu poruszyłem temat facetów będących w związku, którzy oglądają porno. Wywiązała się ciekawa dyskusja. Kobiety choć nielicznie się wypowiadały, to jednoznacznie stwierdziły, że dojrzały facet oglądający porno powinien leczyć się u psychiatry, gdyż jest to oznaka problemów psychicznych. Padło wiele tym podobnych uwag, oczywiście ze strony kobiet. Męska część czytelników była łagodniejsza w osądach dla oglądaczy porno w tym i ja. Co prawda dojrzałemu facetowi, mającemu własną kobietę nie przystoi korzystanie z tego typu materiałów, jednak nie widzę w tym większego zagrożenia dla zdrowia psychicznego. Kobiety jednak wypowiadające się pod tekstem w tym moja narzeczona uznały oglądanie porno przez ich facetów za ogromne zagrożenie z którego do tej pory nie zdawałem sobie sprawy i z którym jakoś nie mogłem się zgodzić, choć wtedy brakło mi argumentów. Moja narzeczona wręcz stwierdziła w jednej z rozmów, że gdybym oglądał porno musiałbym wybrać albo porno albo ona. Myślałem nad tym trochę bo nie lubię zwłaszcza w internecie dać kobiecie ostatniego słowa, choć ta ma swoje racje. Taka to już rola Siewców Zamętu.
Gdy w zeszłą niedzielę odkurzałem dywan w mieszkaniu mojej Natalii wpadłem na szatański pomysł. Postanowiłem poruszyć temat gejów, ogólnie homoseksualistów. Zapytałem czy gdybyśmy mieli syna coby ją bardziej przeraziło, syn-gej, czy syn oglądający porno. Natalia odpowiedziała, że wolałaby mieć syna geja i że ja też musiałbym go zaakceptować - wie, że mi byłoby z tym bardzo ciężko. Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Zadałem jeszcze jedno pytanie: co zrobiłaby z naszym synem gdyby był gejem i  oglądał porno. Odpowiedziałaby, że gdyby oglądał porno pogadałaby z nim i o tym i zaprowadziłaby do psychologa. Jego homoseksualnych zapędów by nie leczyła bo to przecież nie choroba i leczyć tego nie da się, człowiek według niej jest od narodzin gejem. O możliwości leczenia homoseksualizmu nie chcę się wypowiadać, wydaję mi się, że nie zawsze za takie skłonności odpowiada natura, że czasem jest to wynikiem mody, czy środowiska w którym się przebywa (np. więzienie, wojsko). W każdym razie ja choć do gejów nic nie mam, dopóki  rozmawiamy merytorycznie i nie zaglądamy sobie nawzajem pod kołdry to zdecydowanie wolałbym mieć syna oglądającego porno niż syna geja. Oglądanie takich materiałów świadczyłoby o jego heteroseksualnych zainteresowaniach ( jeżeliby nie było to gejowskie porno). Mam wizje syna, który zaczyna interesować się kobietami, wyobrażam sobie jego zawstydzenie i pierwsze miłości, jego pytania, na które z uśmiechem mógłbym mu odpowiadać, bo sam przecież to przeżyłem. Wizji syna geja nie mam. Pewnie jakoś bym to przełknął, ale byłoby mi trudniej. Gdyby oglądał porno, jeżeli nie kryłby się za tym nałóg i rezygnacja z kontaktów z kobietami byłoby to do zniesienia. No przecież bez sztucznego fałszu. Kto z nas nie ma na sumieniu choć jednego tego typu grzechu? 
Jeszcze jedno mnie zaskakuje. Natalia wolałaby syna geja, choć to dla mnie gorsze zdecydowanie od oglądania porno. Natalia jak i spora część innych kobiet zarzuca oglądaczom porno uprzedmiotowienie kobiety, sprowadzenie jej do zabawki seksualnej odarcie z uczuć oraz lenistwo, łatwiej przecież się onanizować oglądając zdjęcia nagiej kobiety niż zadbać o właściwe relacje z własną kobietą. No a jak jest z homoseksualistami? Tam dla mnie dopiero nie ma uczucia. Samo słowo homoseksualizm kojarzy mi się z uprawianiem seksu przez osoby tej samej płci a nie z uczuciami. Według mnie osoby homoseksualne są bardzo skoncentrowane tylko na sobie i na swoich doznaniach. Dopiero homoseksualiści się traktują wzajemnie przedmiotowo. Nie mam nic do homoseksualistów, nie mam zamiaru ich leczyć, niech sobie żyją, mogę z nimi współpracować ale dla mnie są to indywidualiści skupieni tylko na sobie. Nie chciałbym mieć takiego syna który zdanie zaczyna od "ja".Być może za surowo traktuję homoseksualistów, ale jak słucham, tych którzy przyznali się publicznie do swojej orientacji czy to są kobiety czy faceci to do takich właśnie dochodzę wniosków.
Nie dawno przeczytałem jakiś artykuł o Robercie Biedroniu, który oczywiście jest 100% gejem, gdzieś kiedyś się przyznał, że sypiał z kobietami po alkoholu i że te choć go chwaliły za umiejętności łóżkowe, on po przebudzeniu stwierdzał zawsze, że "fuj". Nie chciałbym mieć syna, który sypia z kim popadnie, dla którego jest to sport a nie akt uczucia, akt miłości i który mówi do kobiety, która zrobiła mu dobrze "fuj".
Ostatnio moja luba z dużym zaciekawieniem czytała książkę jakiegoś stylisty-geja. Gdy przeczytałem jej recenzję tu zaskoczyło mnie, że tak ją zainteresowała. Powiem, że po opublikowaniu recenzji tej książki, która jest na zdjęciu kilka jej koleżanek zapragnęło ją pożyczyć. Panuje jakieś chore przekonanie, że facet gej lepiej rozumie kobietę niż facet heteroseksualny. Nie wiem skąd to się wzięło. Czy przeciętny gej jest bardziej wrażliwszy od przeciętnego heteroseksualnego faceta? To głupota. No chyba, że wrażliwość zdobywa się przez stosunek analny lub przez nie uprawianie seksu z kobietami. 
Napisałem ten artykuł bo zdumiewa mnie to, że kobiety tak surowo oceniają facetów, oglądających porno a potrafią się wręcz zachwycać gejami. Dla mnie to pozostanie nie pojęte. 

środa, 10 grudnia 2014

Gdy Twój facet ogląda porno

Z pewnością zdarzyło się wam nie raz trafić na treści pornograficzne czy mieliście na to ochotę czy nie. Najczęściej takie stykanie z pornografią ma miejsce w internecie, gdzie najłatwiej o takie treści. Dużo jej w telewizji, gazetach, nawet pewnych treści można doszukiwać się w reklamach. Krótko mówiąc każdy kto chce to ma dostęp do pornografii. Ma to swoje zalety i minusy. Przypominam sobie od czasu do czasu jak mój stosunek do pornografii zmieniał się z wiekiem dojrzewania. Do klasy piątej, szóstej podstawówki byłem bardzo grzecznym chłopcem. Odwracałem wzrok od nagich zdjęć kobiet zawartych w tematycznych gazetkach przynoszonych do szkoły przez żądnych wiedzy kolegów. Uważałem to za grzech i bałem się kary Bożej. Później z czasem stopniowo to wszystko zaczęło się zmieniać. Zacząłem od innej strony spoglądać na dziewczyny, zacząłem dojrzewać i pornografia najpierw z gazetek, później telewizji i internetu zaczęła pełnić rolę dokształcającą a później wypełniającą brak możliwości obcowania z osobą płci przeciwnej. Dziś nie zastanawiam się specjalnie nad materiałami erotycznymi. Oswoiłem się z tym, że w sporej liczbie filmów są sceny rozbierane, że w reklamach kobiety eksponują swoje ciała w nienaturalnych pozach a  nasza mowa potoczna pełna jest świńskich dowcipów i dwuznacznych tekstów, skojarzeń jednoznacznie się kojarzących. Może nie jest to stricte porno ale to wszystko co wymieniłem oswaja nas z pornografią. Nie chce oceniać w tym tekście czy pornografia wyrządza więcej szkody, czy więcej z niej pożytku. Z pewnością ma na nas jakiś wpływ. Z pewnością przesadne obcowanie z pornografią, uzależnienie jest fatalne w skutkach dla psychiki. Pornografia może uzależnić jak wszystko w nadmiarze. Przestawia fałszywy obraz relacji między kobietami a mężczyznami.co może wywierać negatywne skutki na psychikę zwłaszcza w młodym wieku. Wpływa na nie wiem czy dobrą liberalizację obyczajów, chodzi mi o to, że łatwiej niż kiedyś w kontaktach głównie z płcią przeciwną dążymy do sexu co przekłada się na zdrady i nieprawidłowe funkcjonowanie związków. Trzeba też pamiętać o pornobiznesie i wielu kobietach zmuszanych to występowania w produkcjach pornograficznych. Jeżeli pornografia ma jakieś zalety to przychodzi mi tylko do głowy to, że przyczynia się jakoś do edukacji seksualnej, pomaga poskromić popęd seksualny no i przez to, że jest tak dostępna może poprawić jakość sfery erotycznej w związku, pomóc otworzyć się na siebie i ułatwić rozmowę o swoich potrzebach z tej materii. No ale jak mówiłem nie chce w tym tekście oceniać samego zjawiska erotyki tylko skupić się na bardziej konkretnym przypadku. Co należy myśleć o mężczyźnie będącym w związku korzystającym z pornografii? Jak się czuje kobieta, która odkrywa, że jej mężczyzna kupuje gazetki erotyczne, przegląda strony porno lub ma wykupiony pakiet z całodobowym programem erotycznym? Pytam z rozmysłem tylko o mężczyzn bo kobietom raczej nie można zarzucić w większości wypadków, że przeglądają treści pornograficzne. A może jednak przeglądają tylko się do tego nie przyznają? Stawiam nieprzemyślaną tezę, że mężczyźnie łatwiej zaakceptować kobietę oglądającą filmy erotyczne niż na odwrót. A jeżeli chodzi o mnie to ja już myślę, że nie oburzyłbym się na moją lubą przyłapaną na oglądaniu takiego filmu, bo znaczy to, że w chwilach gdy mnie nie ma nie szuka pocieszenia w ramionach innego. Trzeba też wspomnieć o 6-tym zmyśle kobiet do odkrywania niecnych uczynków swoich partnerów, którego nie posiadają mężczyźni. Kobiety po prostu są bardziej skryte jeżeli chodzi o sprawy sexu i trudniej je przyłapać niż mężczyznę. Uważam, że należy też wspomnieć o banale, że mężczyźni są wzrokowcami a kobiety mają większą wyobraźnię. Chyba każdy zgodzi się, że mężczyźni nie czytają tekstów pornograficznych a kobiety już tak. Moja Natalia ma wiele podejrzanych książek na półce np "50 twarzy Greya" i naprawdę nie przyszło mi do głowy zrobić jej z tego powodu jakikolwiek zarzut. No ale wróćmy do mężczyzn. Czy korzystanie z materiałów erotycznych przez mężczyznę w związku to zdrada? Trochę się rozpisałem więc bez dalszych wywodów powiem, że to zależy od tego czy w korzystaniu z takich materiałów kryje się chęć zdrady oraz czy sama pornografia nie stała się większym bodźcem erotycznym niż partnerka. Jeżeli nie, to nie jest to chyba powód do niepokoju. Nie jestem jednak pewien, być może czegoś nie przemyślałem i jednak się mylę.

sobota, 6 grudnia 2014

Piwo z przepowiednią - opowiadanie część II - ladacznica złego ducha

Po powrocie na plebanię od razu położyłem się spać. Czułem się niesamowicie zmęczony. Wypite piwo szumiało mi ciągle w głowie więc szybko po modlitwie położyłem się spać. Rano obudziłem się w dobrym humorze. Wczesne słońce wpadało przez okno prosto na moją twarz. Obróciłem się na bok i o zgrozo zobaczyłem w łóżku obok siebie księdza Antoniego. Obudziłem drania i zażądałem wyjaśnień. Okazało się, że w nocy była okropna burza z piorunami. Wszyscy wiedzą, że ksiądz Antoni chorobliwie boi się burzy toteż często jeżeli burza zdarzy się w nocy nie potrafi bez towarzystwa innej osoby usnąć. To nie pierwszy już raz ksiądz Antoni przyszedł do mnie w nocy spać. Zresztą u nas księży to normalne, że śpimy razem. Już w seminarium się w ten sposób sprawdzaliśmy. Poprzez wspólne spanie próbowaliśmy wyłapać chłopaków z ciągotkami homoseksualnymi. Może dla osób nie wtajemniczonych to brzmi trochę przerażająco ale to normalna praktyka w naszej społeczności. Trzeba jakoś wyłapywać nieodpowiednie osoby do pasienia owieczek. Wszystko było ok ale przypomniałem sobie o przepowiedni. Jakiś dziwny lęk mnie opanował. Wyjąłem komórkę i zadzwoniłem do księdza Romana sprawdzić czy czasem do niego do łóżka nie przyplątała się jakaś kobieta. I wykrakałem.. W telefonie odezwał się żeński głos. Tego było za wiele. Przekląłem soczyście Romana.  Bardzo się przestraszyłem. Ten cały ciąg wydarzeń, te przepowiednie, zachowanie ludzi, wszystko układało mi się w całość. Nie miałem do tej pory do czynienia z siłami nieczystymi, zresztą bałem się ich ale wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał się w swojej posłudze z nimi spotkać. Włosy zjeżyły mi się na głowie i czułem najcichsze odgłosy tykania zegara, cieknącego kranu, pisku myszek. Postanowiłem jednak nie dać się lękowi. Wiem, że nie można nigdy pozwolić sobie na słabość więc postanowiłem działać. Po modlitwie zjadłem śniadanie i wyspowiadałem się. Chciałem mieć czyste sumienie zanim zacząłem działać.  Nie byłem pewien kogo lub co spotkam. Wymyśliłem sobie, że udając dziennikarza lokalnej telewizji umówię się z Katarzyną M. na wywiad. Wiedziałem, że się zgodzi. To bardzo próżna kobieta, która lubi jak się o niej mówi, najlepiej jak się chwali jej urok osobisty, podziwia jej piękno zewnętrzne, gust do ubrań, warto też wspomnieć o jej nieprzeciętnej inteligencji i smykałce do biznesu. Wiedziałem, że tymi pochlebstwami łatwo ją podejdę i być może dowiem co się dzieje w Stalowej Woli. Sekretarka Katarzyny M. umówiła nas na "wywiad" na godzinę 20 w jej willi pod Stalową Wolą. Trochę mnie to zaniepokoiło. Po 20 już niedaleko do zmroku ale mimo lęku zgodziłem się. Ubrałem się po cywilnemu, zabrałem pierwszy lepszy notes, i z gęsią skórką pognałem na spotkanie Katarzyny. Kobieta miała ogromny dom z wielkim ogrodem w którym jednak zostawiła sobie stare drzewa: głównie sosny, brzozy. Cała posiadłość była ogrodzona wysokim ceglanym murem, także nikt nie mógł zajrzeć do środka. Dom był pełen drogich mebli choć dla mnie kiczowatych. Katarzyna M przyjęła mnie w jadalni przy wielkim stole mogącym pomieścić kilkanaście osób. Usiedliśmy jednak blisko siebie. Na rozmowę ubrała się bardzo wyzywająco w krwisto czerwony żakiet z dużym dekoltem i z o jeden za dużo odpiętym guzikiem od biustonosza. Jako ksiądz musiałem powstrzymywać się od patrzenia na jej duże piersi co sprawiało jej chyba przyjemność bo dość znacząco się uśmiechała. Miała rozpuszczone długie, faliste, czarne włosy i co chwilę wodziła palcem po swoim tatuażu modliszki, prezentując tym samym swoją szyję. Jej intensywne perfumy atakowały moje nozdrza, utrudniały tym samym racjonalne myślenie, ale dawałem radę. Zanim zaczęliśmy wywiad jej wąsisty kucharz z dużym mięśniem piwnym podał kolację. Czerwone mięso do tego sporo mocnego a jakże piwa, które znów zaszumiało mi w głowie sprawiło, że zacząłem zapominać po co tu przyszedłem. Było ciężko, na wpół myślący zacząłem z nią wywiad. Zacząłem zgodnie z planem. Wychwalałem jej urodę, styl ubierania, sukces i takie tam wiecie typowe męskie bajerowanie. Szło mi nadzwyczaj dobrze, zresztą nie było to trudne Katarzyna była spragniona pochlebstw. W tej chwili postanowiłem zadać właściwe pytania. Zapytałem czy za przepowiedniami nie kryje się jakaś czarna magia, diabelska magia. Zapytałem czy za jej sukcesem nie stoi podpisany cyrograf z szatanem. Nie przestała się uśmiechać ale też nie odpowiedziała mi. Powiedziała, że teraz pora na kąpiel w jacuzzi, kazała mi się rozebrać i tam wejść. Powiedziała, że tam udzieli mi reszty odpowiedzi i ze tam dokończymy wywiad. Sama poszła do łazienki chwiejnym krokiem w drodze już się rozbierając. Byłem tak otumaniony alkoholem, jej perfumami, że nie protestowałem ale byłem też bardzo przestraszony, podejrzewałem już co jest grane, szukałem tylko tego przedmiotu. Zanim wszedłem nagi do wody zdążyłem odmówić modlitwę ją poświęcić. Za chwilę zjawiła się naga jak ją Pan Bóg stworzył Katarzyna. Nie chciałem patrzeć ale jakaś tajemnicza siła nie pozwalała mi na to. Ta sama siła pobudziła moje ciało na jej widok. Pomyślałem, że to już koniec, że przyjdzie mi złamać przysięgę. Była bardzo pociągająca dla mnie jako mężczyzny. oszczędzę jednak opisu jej ciała. Na szczęście dla mnie i dla moich parafian po wejściu do święconej wody Katarzyna zaczęła zachowywać się co najmniej dziwnie. Jej ciało zaczęło się wyginać w nienaturalnych pozach, głowa obróciła się o 360 stopni. Zaczęła do mnie mówić męskim głosem straszne okropieństwa. Dla mnie jasne było, że opanował ją zły demon. Chciała wyskoczyć ale przytrzymałem jej ciało, żeby nie mogła tego zrobić. Z każdą chwilą szarpała się coraz mniej aż przestała się ruszać. Jej wzrok zatrzymał się na starej butelce piwa stojącej jak puchar na kominku. Tego przedmiotu szukałem. To był ten przeklęty przedmiot. Wyskoczyłem z wody walnąłem z całej siły butelką o ścianę i powatrzałem tą czynność tyle razy aż rozpadła się na wiele kawałków. Z ciała Katarzyny M znikł tatuaż modliszki, zmienił się też jej kolor włosów z czarnych na blond. Było już po wszystkim. Ubrałem się, wyjąłem Katarzynę i położyłem w jej łóżku. Gdy się ocknęła okazało się, że Katarzyna M. w młodym wieku wyjechała do pracy do Niemiec, tam opiekowała się starym dziadem, który za seks po śmierci zostawił jej tę przeklętą butelkę. Katarzyna od tej pory miała dziwne głosy w głwoie, które mówiły jej co ma robić. Jasne dla mnie stało się, że z rozbiciem butelki demon opuścił Katarzynę. Browar w mieście został. Piwo nadal było produkowane ale nie było już tak popularne jednak ludzie zaczęli wracać do normy i do kościołów. Do dziś jestem spowiednikiem Katarzyny i na przyszłą wiosnę będę udzielał jej ślubu. Tak oto uratowałem Stalową Wolę przed szatanem.

środa, 3 grudnia 2014

Hell-o-Kitty

Przed drugą i ostatnią częścią mojego opowiadania postanowiłem napisać o tematyce zbliżonej do "Piwa z przepowiednią" Znacie może legendy jakie krążą w internecie o postaci jaką jest Hello Kitty? Wczoraj w pracy koleżanka przykleiła do kalendarza obrazek pokolorowany przez jej 3-letnią córkę. Na obrazku właśnie była ta postać. Mamy mają takie obsesje, że przynoszą rysunki zrobione przez ich pociechy więc nawet nie zauważyłem tego obrazku na kalendarzu do momentu aż zauważyła ten obrazek inna mama i zapytała koleżankę czy wie, że ta na pozór miła postać jest ponoć jakimś demonicznym znakiem? Koleżanka coś wspomniała, że jej córka faktycznie przy zakupie ubranek bardzo nie chciała tych z Hello Kitty, bo ktoś jej powiedział, że to zły znak. Koleżanka jednak zlekceważyła gadanie małej. Poszperałem w internecie trochę próbując znaleźć jakieś teksty o niby demonicznej genezie tej postaci z kreskówki i okazało się, że krążą pogłoski, że postać tę stworzył człowiek, którego córka śmiertelnie zachorowała na raka jamy ustnej. Nie mogąc uzyskać pomocy u lekarzy osoba ta zawarła pakt z diabłem. W zamian za uzdrowienie córki osoba ta miała stworzyć symbol, znak rozpoznawalny na całym świecie, który w jakiś sposób miał przyciągać dzieci do demonów itp, itd. Powiem, że włosy mi się zjeżyły na głowie jak już dawno nie czułem. Poczułem lęk i strach. Popatrzyłem na obrazek tego kotka i zaczął mi się wydawać demoniczny. Przecież on faktycznie nie ma ust. To mi się wydało, że bardzo pasuje do diabła, nie wiem czemu ale tak mi się skojarzyło. Zastanowiło mnie też to, że przecież nigdy tej bajki nie oglądałem a kojarzę tę postać. Wiem jak się nazywa i jak wygląda a niby skąd to wiem? Poczułem się oszukany, ale to nie takie zwykłe uczucie oszukania było, to był strach i zaskoczenie, że ktoś lub coś pod przykrywką takiej "słodkiej" symboliki mógł mnie tak łatwo oszukać i przemycić jakieś treści okultystyczne. Później trochę ochłonąłem. Zacząłem się zastanawiać jak niby taka postać mogłaby źle wpływać na dzieci, czy w ogóle ludzi. Doczytałem, że postać ta została stworzona w Japonii w 1974 roku. Ponoć powstały kreskówki o tej postaci, które są bez zarzutu jeżeli chodzi o przemycanie treści demonicznych a wręcz mają uczyć dzieci prawidłowych postaw. Dla mnie trochę dziwne jest, że jak na tak stary produkt ta postać jest tak popularna. Prawdą jest to, że ten kotek wykorzystywany jest faktycznie jako symbol satanistów, a przynajmniej niektórych tych co się za nich mają, wykorzystywany też jest jako ozdoba gadżetów erotycznych. Nie wiem skąd to się wzięło, chodzi mi o pogłoski o szatańskim pochodzeniu tego symbolu. Być może jest to tylko maszynka do zarabiania pieniędzy. Być może postać ta pierwotnie była przeznaczona tylko dla dzieci a teraz przeżywa drugą młodość jako symbol demoniczny. Być może ktoś dorobił legendę do tej postaci i zarabia na tym dobre pieniądze. W każdym razie nawet jeżeli nie ma prawdy w historii powstania tej postaci to i tak odradzam zakup zabawek z tą postacią, symbolem. Jest on bowiem wykorzystywany w nieodpowiednich dla dzieci a nawet dla wszystkich treściach. Potraktujcie ten wpis jako mały wstęp do drugiej części mojego opowiadania. Na górze zdjęcie jakie udało mi się dziś zrobić z Natalią przy stoisku z zabawkami w markecie gdzie są "zawsze najniższe ceny.

niedziela, 23 listopada 2014

Piwo z przepowiednią - opowiadanie część 1

Pragnę wam opowiedzieć historię, która się jeszcze nie wydarzyła. Wszystko jest jednak możliwe i kto wie czy się nie wydarzy w przyszłości.
Stalowa Wola to małe miasto. Bieda aż piszczy. Pracy nie ma, zresztą podobnie jak w całym kraju a jak jest już ta praca to i tak wystarcza tylko na szarą egzystencję. Młodzi i zdolni wyjechali za granicę bądź do większych miast w poszukiwaniu pracy. Zostali tylko Ci co nie mogą wyjechać. Dobrze jest tylko tym co żyją z pracy innych. Od niedawna sytuacja jednak zaczęła się zmieniać. Nasz nowy prezydent miasta, ambitny, młody człowiek z afro na głowie sprowadził do lokalnej społeczności nowego inwestora. Inwestor ten w kilka miesięcy postawił nowy zakład pracy i zaczął zatrudniać pracowników. Miasto zacierało ręce na pieniądze z podatków. Ludzie w końcu mogli dostać upragnioną pracę. Wszystko to dzięki Katarzynie M. właścicielce nowego zakładu. Ta ok 30-letnia długowłosa brunetka szybko zyskała szacunek mieszkańców miasta i okolic. Stała się bardzo rozpoznawalna. Nie było tygodnia, żeby jakieś lokalne media nie napisały o niej lub nie przeprowadziły z nią wywiadu w telewizji, radiu, gazecie czy portalu internetowym. Sama chętnie też się wypowiadała. Ta niewysoka kobieta ubierająca się zawsze w czarne kolory, obwieszona różnymi srebrnymi ozdobami i z przykuwającym uwagę  tatuażem modliszki na szyi  była uosobieniem nie tylko przebojowej bizneswoman ale i obiektem westchnień każdego mężczyzny a i pewnie nie jednej kobiety. Sukces Katarzyny M. był prosty. Wybudowała w mieście browar. Wiadomo, większość mężczyzn lubi piwo a jęczmienia i chmielu na okolicznych polach nie zabraknie. Katarzyna M. nie produkowała jednak zwykłego piwa bowiem do każdej butelki była dołączona karteczka z przepowiednią. Przepowiednie, wróżby, horoskopy  lubią wszystkie kobiety toteż po piwo sięgały często i one. Żeby tego było mało, pojawiła się z czasem lokalna legenda, że przepowiednie naprawdę się spełniają. Piwo nie było tanie i mimo to, że było sprzedawane w lokalach należących do Katarzyny M. rozlokowanych tylko na terenie Stalowej Woli to nie brakowało bogatych klientów przyjeżdżających z najróżniejszych stron kraju a nawet świata chcących napić się lokalnego trunku, żądnych poznania przepowiedni.
Mniej więcej w czasie jak produkt Katarzyny M. był już mocno rozpoznawalny wróciłem do Stalowej Woli. Byłem wtedy 29-letnim księdzem, który ukończył prawo kanoniczne na KUL-u w Lublinie, z jakimś już doświadczeniem posługi kapłańskiej. Po kilku latach spędzonych w małych parafiach wreszcie mogłem wrócić do mojego, rodzinnego miasta. Stalowa Wola z początku spodobała mi się. Na ulicach było mnóstwo zadowolonych twarzy. Bary, pizzerie, kebaby, dwa kina, galerie były pełne ludzi. W mieście powstawały nowe budynki mieszkalne. Remontowano ulice, po których jeździły drogie samochody. Włodarze miasta miały środki na nowe pomniki, oczywiście naszej chlebodawczyni też już stawiano pomnik. Z czasem jednak zmieniłem zdanie o "Stalówce". W powietrzu unosiła się jakaś dziwna aura niepokoju. Ludzie mieli pieniądze, byli zadowoleni ale to była jakaś dzika radość. W mieście było mnóstwo przestępstw, rozbojów, kradzieży gwałtów nie mówiąc już o pijaństwie. Sam bardzo zwątpiłem w to miasto gdy pewnego razu podeszła do mnie rezolutna babcia z moherem na głowie i zażądała 5 zł. Nie dałem oczywiście a ona mnie zwyzywała od pedałów w sutannie. Co za miasto, w innych okolicznościach to ona by mi dawała kasę, tak sobie wtedy pomyślałem. Ludzie odsunęli się od Boga. Za to zaczęli wierzyć w mamonę i oczywiście przepowiednie dołączone do piwa. Ludzie naprawdę w nie wierzyli. W konfesjonale wysłuchałem wiele historii związanych z przepowiedniami a to kobieta się żaliła, że mąż wygrał w totka dzięki przepowiedni i że ja zostawił jak tylko odebrał wygraną. Ktoś bardzo żałował bo dostał przepowiednię, że okradną sąsiada i że bardzo się z tego cieszył, gdy faktycznie go okradli. Nie zapomnę młodego studenta, który dostał przepowiednię, że po wypiciu piwa będzie biegał nago przed Powiatową Komendą Policji w biały dzień wyzywając ich od smerfów. Chłopak faktycznie to zrobił. Filmik z tego wydarzenia trafił do internetu. Sam się śmiałem gdy widziałem jak z komisariatu wybiegają w pośpiechu dwaj policjanci w tym jeden z niedokończonym kebabem w ustach i  leją chłopaka później pałkami po gołej skórze. Chłopak nie potrafił jednak znieść upokorzenia jakie na siebie sprowadził. Pochodził z dobrej, katolickiej rodziny. Tydzień po naszej rozmowie w konfesjonale popełnił samobójstwo. Do tej pory obwiniam się, że nie potrafiłem mu wtedy pomóc. Postanowiłem jednak pomóc innym. Porozmawiałem ze swoim proboszczem, ale on nic poza płomiennymi kazaniami z konfesjonału nie potrafił zrobić. Krzyczał z ambony: "Nie będziesz miał cudzych bogów przede Mną.", "Nie można służyć dwóm panom: Bogu i mamonie". Ludzie jednak nie chcieli słuchać. Przestali chodzić do kościołów. Nie chcieli słuchać żadnych słów krytyki w stosunku do Katarzyny M.  Ona im dala pracę, środki utrzymania, a kościół ją krytykował. Postanowiłem zrobić coś więcej niż mój proboszcz. Postanowiłem pójść do lokalu Katarzyny M. z księdzem Romanem i sprawdzić jak przepowiednia dołączona do piwa podziała na nas. Piwo było wyborne, tak jak słyszałem. Trochę szybko zaszumiało nam w głowach. Wypiliśmy tylko po jednym piwie ale nie wydawało mi się to nazbyt dziwne. Ot po prostu gorszy dzień. Trochę pośmialiśmy się z księdzem Romanem z naszych przepowiedni. Ksiądz roman dostał taką wyrocznie: "Dzisiejszej nocy będziesz spał z kobietą". Moja była taka: "Dzisiejszej nocy będziesz spał z mężczyzną". Znam księdza Romana, wiem, że jak i ja zawierzył się tylko Bogu, w każdym razie z pewnością ja nie jestem gejem. Piwo tego nie zmieniło. Spokojny w duchu postanowiłem wrócić do swojego pokoju na plebanii z myślą położenia się do łóżka

sobota, 15 listopada 2014

przemyślenia i zupa krem czosnkowa

Od kiedy poznałem Natalię odkryłem na nowo kuchnię.W moim domu rodzinnym, z którego pochodzę przygotowanie posiłków należało tylko do mamy. Tylko mama gotowała, piekła i smażyła, ja co najwyżej robiłem jedzenie tylko dla siebie i to zwykle były to kanapki. W kuchni Natalii jest inaczej. Wypracowaliśmy sobie takie niewypowiedziane porozumienie, że Natalia gotuje a ja później sprzątam. Co prawda nie zawsze to ja zmywam, sprzątam po posiłku, ale też nie zawsze Natalia sama gotuje. Często jej pomagam w krojeniu, obieraniu czy zajmuje się gorącymi naczyniami. W moim domu rodzinnym kuchnia jest domeną mamy, to ona gotuje i sprząta ale też decyduje co będzie zrobione do jedzenia. U Natalii mogłem zacząć uczestniczyć w procesach tworzenia jedzenia, mogłem podejrzeć jej warsztat, czegoś sam się nauczyć. Poza tym poznałem nowe smaki, których wcześniej nie znałem. Mama gotuje bardzo dobrze, wszystko co zrobi mi smakuje. Trudno żeby rodzona matka inaczej gotowała. Jednak są to wciąż te same smaki. Mama gotuje prosto, tak po wiejsku. Natalia choć nie wszystko jej się udaje tak jakby chciała to gotuje bardziej nowocześnie, próbuje nowych smaków. Nowe doznania kulinarne, których doznaje dzięki narzeczonej jaki i to, że aktywniej spędzam czas w Jej kuchni powoduje, że coraz śmielej zaczynam myśleć o samodzielnym gotowaniu jak i sam zaczynam szukać przepisów na potrawy które chciałbym samodzielnie lub wspólnie z Natalią przygotować. Z Natalią swego czasu zrobiliśmy już wspólnie pierogi z kaszą, serem i boczkiem o czym napisałem w jednej ze swoich pierwszych notek. Zrobiliśmy też prostą zupę serową, często robimy tez pizze czy zapiekanki. Ostatnio naszła mnie ochota na zupę krem czosnkową. Gdzieś przeczytałem o takiej zupie że istnieje i zapragnąłem jej spróbować, zwłaszcza, że wiele osób pisało, że jest bardzo smaczna. Tydzień chodziłem za Natalią żeby zrobiła taką zupę na obiad. Nie chciała. Nie wiem czy się jej nie chciało, czy wydało się jej, że to nie będzie dobra zupa a może po prostu chciała mi zrobić na złość. W każdym razie nie zrobiła mi jej. Nie odpuściłem jednak i  postanowiłem zrobić ją sam. Zgromadziłem produkty potrzebne na ok 4 porcje zupy: 2 główki czosnku, 1 cebulę, 6 ziemniaków, chleb na grzanki. Potrzebowałem jeszcze ok 1 litr bulionu. Natalia zgodziła zrobić mi potrzebny rosołek. Wykorzystała kostki rosołowe warzywne, marchewkę, selera, podsmażoną cebulę, liście laurowe i przyprawy do smaku. Resztę już ja zrobiłem. Obrałem czosnek i cebulę, pokroiłem drobno. Następnie cebulę i czosnek podsmażyłem na patelni i wrzuciłem do bulionu. Ziemniaki obrałem, pokroiłem w kostkę. Podsmażyłem je na tej samej patelni co czosnek i cebulę następnie dodałem do zupy. Gotowałem wszystko jeszcze ok 15 minut aż ziemniaki zrobiły się miękkie. Całą zupkę zmiksowałem. Zrobiłem jeszcze grzanki do zupy prażąc chleb pokrojony w kostkę z 2 drobno posiekanymi ząbkami czosnku. To jest dobry patent jak chce się mieć grzanki o smaku czosnku. I właściwie cała zupa była już gotowa. Wyszło świetnie. Trochę się bałem, że czosnek sprawi, że zupa będzie niejadalna, bałem się też jak może wyjść mi z tej zupy krem. Zupa ma niepowtarzalny smak, wbrew temu co się może wydawać jest to łagodny smak. Bardziej w niej czuć cebulę i ziemniaki, czosnek dodaje tylko dodatkowego smaku. Poza tym bardzo przyjemnie, przynajmniej dla mojego oka taka zupa wygląda i dzięki zmiksowanym ziemniakom jest to naprawdę krem. Może ta zupa nie wymaga nie wiadomo jakich umiejętności, ale jak coś się gotuje pierwszy raz to zawsze są obawy jak wyjdzie. Poza tym prostota to jedno z kryteriów, które sobie cenię w gotowaniu. Oprócz prostoty jest to dostępność składników, cena składników, szybkość przygotowania i smak.. Zupa krem czosnkowa biorąc pod uwagę te kryteria wypada bardzo dobrze. Co prawda trochę przy niej trzeba postać, ale składniki są tanie i dostępne, łatwo ją zrobić no i ma bardzo dobry, oryginalny smak. Natalii bardzo smakowało i mi również. Polecam wszystkim, zwłaszcza na jesień. A wygląda tak jak na zrobionym przez Natalię zdjęciu.

wtorek, 11 listopada 2014

piejo kury piejo, czyli wybory już tuż, tuż.

Już za pasem wybory samorządowe. Ze wszystkich wyborów te wybory są mi najbliższe sercu. Kandydatów startujących każdy trochę zna, bardziej lub mniej ale nie dlatego, że dowiedzieliśmy się o nich czegoś z plakatów, spotkań z wyborcami czy spotów wyborczych. To same kłamstwa. Kandydatów tych zna się bo mieszkają i działają (przeważnie) w regionach w których startują. A tak najbardziej to już mnie rozpala wybór sołtysa w mojej wsi. Pamiętam jak byłem kilka lat temu na wyborach sołtysa. Przyjechał wójt i wszystkim zakomunikował kogo mają wybrać. Przy tym objechał kontrkandydatów, że sprzeniewierzyli pieniądze jakie otrzymała ich fundacja na rzecz ochotniczej straży pożarnej o ile dobrze pamiętam.. Ponoć publiczne pieniądze były na prywatnym koncie. Kontrkandydaci kandydatki wójta tłumaczyli się, że to tylko dla oszczędności bo po co zakładać dodatkowe konto i generować dodatkowe koszty? Wójt straszył prokuraturą. I dobrze. Tylko czemu wcześniej tego nie zrobił? Nie muszę chyba mówić kto został sołtysem. Jeżeli dodam jeszcze, że kandydatka  wójta sprzedawała w sklepie i za odpowiednie głosowanie stawiała piwo pijaczkom, którzy się stawili dość licznie na wyborach to już chyba wszystko jasne. Wieś tańczy i śpiewa. Pierwszy raz i ostatni byłem na wyborach sołtysa. Pierwszy raz byłem i tak tylko dlatego, żeby nie wygrał kontrkandydat kandydatki wójta, który mi zalazł za skórę. Mierzi mnie bardzo, że osoby bez szkoły, odpowiedniego przygotowania i którym pazerność bije z twarzy pchają się do polityki. Jest tyle młodych osób, wykształconych, którym coś się jeszcze chce zrobić, którym fuszerka nie mieści się w głowie bo ich tego w szkole nie nauczyli. Czemu takie osoby nie startują? Podejrzewam, że tak jak i ja, nie chcą kopać się z koniem. Wolą spokojnie pracować z dala od polityki a ją samą zostawić pieniaczom. Rozśmieszyła mnie ostatnio ulotka agitacyjna jednego z komitetów wyborczych do rady gminy i powiatu. Jeden młody człowiek, którego znam osobiście chwalił się szkołą średnią i własną działalnością. Osobiście wiem, że osobę te wywalono ze szkoły średniej, bo nie dawała sobie rady, nie wiem czy zawodówkę chociaż skończyła, chociaż fakt, szkołę średnią ma zrobioną, skończyła jakąś szkołę dla dorosłych. Na jakimś spotkaniu z wyborcami osoba ta obiecywała, że jak dostanie się do rady gminy, to jej firma zrobi we wsi wybrukowane chodniki. No to ja już wiem po co ta osoba chce startować w wyborach. (zrobi chodniki jak wygra przetarg przeprowadzony przez gminę, a jak będzie radnym to przecież będzie łatwiej) Inni kandydaci też byli dobrzy, ze dwóch było tylko po podstawówce. Osiągnięciami też pochwalili się nie lada: jedna z pań startujących była członkinią koła gospodyń wiejskich, inna przewodniczącą rady rodziców w miejscowym gimnazjum. W wyborach do powiatu i wyżej nie znam kandydatów, nie wiem jakimi ludźmi są, wiem tylko jaka partia ich popiera. Jakby to coś miało pomóc w wyborach. Chodząc po mieście widziałem plakat wyborczy osoby, którą wspiera PO, hasło tej osoby to: Praca, Przedsiębiorczość, Rozwój. Idę dalej, widzę plakat osoby powiązanej z PIS, hasło to: Praca, Rodzina, Rozwój. Już wiem, że PO jest bardziej przedsiębiorcza, za to PIS bardziej rodzinny. W mieście w którym pracuje (Stalowa Wola) wszyscy zastanawiają się, kto zostanie prezydentem, stary wyga Ślęzak, niby bezpartyjny, ale od razu z twarzy widać, że komunista były no i młody wilk Nadbereżny, też bezpartyjny, ale sympatyzujący z PIS. Obaj mnie nie przekonują. Obu bije z twarzy to, że władza jest ich celem samym w sobie a nie środkiem do celu.
I tak ta nasza demokracja według mnie wygląda. Sienkiewicz miał racje: hu..., dupa i kamieni kupa. Po co w ogóle nam wybory skoro raz, ze startują osoby przypadkowe delikatnie mówiąc, a dwa, że nic nie wiemy o osobach na które głosujemy? Może to i lepsze niż władza Putina ale w cywilizowanym świecie to chyba już pora na zmiany. Według mnie wybory samorządowe są zupełnie niepotrzebne, to nie potrzebny koszt. Urzędnicy doskonale wiedzą co mają robić, obyli by się bez radnych, wójtów, starostów itp. Władze powinno dostawać się za realne zasługi a nie za pieniactwo. Według mnie jak ktoś chciałby dostać się do władzy powinien kończyć odpowiednie studia, powinien znać chociaż jeden język przyzwoicie i mieć jakiekolwiek pojęcie o prawie i ekonomii. W ogóle uważam, że osoby po studiach o odpowiedniej renomie, czy to po prawie, ekonomii, medycynie czy chociażby kulturoznastwie (inne kierunki oczywiście też, w zależności od potrzeb) powinny być kierowane obowiązkowo do pracy w administracji na rok, dwa czy 3 lata. Dostawali by prace i jakieś pieniądze, niekoniecznie duże, a potem mogli by odejść do prywatnego biznesu. Płacono by im za pracę, podejmowanie decyzji ale chociaż byśmy wiedzieli za co płacimy. Nie trzeba by im płacić dużo, w sumie za szkolenie studentów wszyscy płacimy. W urzędach byli by też zawodowi, doświadczeni pracownicy. Razem to połączenie młodości z doświadczeniem moim zdaniem dużo lepiej by się sprawdziło niż to co nam teraz politycy serwują. Wybory powinny być ale wśród samych urzędników. Oni powinni wybierać z pomiędzy siebie, kto ma nimi dowodzić. Co mnie interesuje kto rządzi? Mnie interesuje, żeby to wszystko było pchane do przodu. Takie mam zdanie.

piątek, 7 listopada 2014

jak zrobić miotłę?

Ciągle chodzi mi po głowie pomysł na napisanie notki o kobiecych sztukach walki. Mam nieodpartą chęć jej napisania. Dużo już jednak było u mnie notek o męskim spojrzeniu na kobiece zachowania. Poza tym boję się trochę reakcji kobiet zwłaszcza Natalii na to co mam zamiar napisać. Muszę to jeszcze przemyśleć, żeby nie przesadzić i niepotrzebnie kogoś nie urazić. Za to nie było żadnej notki o tym co mogą zdziałać moje rączki. A mogą zdziałać dużo, więc dziś notka jakiej jeszcze u mnie nie było.
Założę, się, że wielu was zastanawia się jak zrobić miotłę. Dziś się dowiecie, bo notka będzie o zrobieniu własnej miotełki. W moich stronach z których pochodzę, nie tak dawno jeszcze, gdy przychodziła zima czy była wczesna wiosna mężczyźni dorabiali sobie do pensji robiąc miotły z brzeziny. Nie tak daleko ode mnie, ok 30 km, w Rudniku nad Sanem i okolicach ludzie wyspecjalizowali się w robieniu rzeczy z wikliny. U mnie robiono, może i nadal w jakimś zakresie robi się miotły. Pamiętam, że w podstawówce część chłopaków w okresie "robienia mioteł" opuszczało zajęcia by robić miotły. Za zrobioną miotłę dostawali od 1 zł do 1,5 zł. W taki sposób zarabiali na słodycze ale też pierwszy alkohol czy papierosy. Nigdy nie robiłem takich mioteł zarobkowo, u mnie w domu akurat się tego nie robiło, ale wiem mniej więcej jak zrobić takie urządzenie do zamiatania. W swoim życiu zrobiłem z 10 mioteł na własny użytek. Dziś postanowiłem zrobić kolejną, jako, że po przywiezieniu drzewa z lasu na opał zostało mi trochę gałązek brzozy.
Mniej więcej tyle tego było, co na zdjęciu powyżej. Niewiele, ale na jedną niewyszukaną miotełkę wystarczy. Brzezinę oczyściłem z liści i ułożyłem tak jak na zdjęciu poniżej.
Przypomina już to trochę miotłę? Myślę, że już z pewnością każdy wie co mam zamiar zrobić. Gałązki obwiązuję sznurkiem od snopowiązałki jak na zdjęciu poniżej, ale myślę, że każdy inny sznurek też się nada.
Jeszcze trochę obwiązuję sznurkiem. Obcinam siekierą wystające za bardzo gałązki z części "miotącej", przycinam też "rękojeść". Wyszło mi to tak.
Teraz oplątuje miotełkę cienkim drutem i zdejmuję sznurek. Zauważcie że drucik kolorystycznie bardzo pasuje do brzeziny, jest prawie niewidoczny. Miotełka już jest gotowa.
Teraz pora na kontrolę jakości. Akurat trzeba posprzątać miejsce pracy, przekonamy się jak spisała się własnoręcznie zrobiona miotełka.
No może taka miotełka nie nadaje się do zamiatania paneli czy dywanu. W ogóle odradzam jej użycie w mieszkaniu czy domu. Świetnie jednak sprawdzi się w zamiataniu podwórka. Wymiecie liście, których grabki nie "złapią". Po wyborach przyda się do zamiatania wyborczych plakatów, których kandydaci z pewnością nie usuną z tablic z ogłoszeniami, a które z pewnością odkleją się w końcu od tablic i które wiatr przywieje na moje podwórko. Miotełka sprawdza się też zimą do omiatania oblepionych śniegiem butów. Można też wręczyć jakiejś czarownicy na prezent. Może na mojej miotle, żadna czarownica by nie poleciała bo jest za mała. Myślę jednak, że dla jakiejś młodej, początkującej czarownicy byłaby akurat.
I jeszcze jedna informacja dla kobiet, które mają facetów pochodzących ze wsi. Jeżeli Twój mężczyzna długo przebywa w stodole lub szopie, sam lub z sąsiadem to wiedz, że być może robi/robią miotły, no chyba, że robi/robią inne rękodzieła.


niedziela, 2 listopada 2014

o pracy ankietera słów kilka



Wielu różnych prac się w swoim życiu podejmowałem. Miałem okazję pracować jako pomocnik na budowie, operowałem młotem pneumatycznym, pracowałem w tartaku, zbierałem ogórki teraz pracuję w urzędzie. Nigdy do tej pory nie pracowałem jako ankieter. Ostatnio Natalia podjęła się pracy ankietera. Miała sprawdzić czy regularnie do mieszkańców wybranych ulic dostarczane są gazetki reklamowe jednego z marketów zajmującego się sprzedażą mebli. Zadanie wydawało mi się proste ale jak usłyszałem jak te ankiety miały wyglądać to już to zajęcie przestało mi się podobać. Natalia miała do zrobienia określoną ilość „rewirów”. Z każdego rewiru musiała zebrać określoną ilość ankiet. Za jeden zrobiony rewir miała dostać ok. 50 zł. Kuszące prawda? No przynajmniej dla niektórych może to być kuszące, zwłaszcza jak ktoś nie ma stałej pracy lub szuka okazji do dorobienia. Haczyk polega jednak na tym, że co najmniej połowa przepytanych osób musiało podać imię i nazwisko, no i telefon do siebie po to niby, żeby sprawdzić czy ankieter naprawdę zrobił te ankiety. Co prawda na ankietach była zapisana klauzula, że podane informacje mają być wykorzystane tylko do ewentualnego sprawdzenia czy ankieter wywiązał się z powierzonego obowiązku ale ja od razu domyślałem się, że ludzie nie będą chętni do udzielania takich informacji. Co innego jest udzielić informacji, że gazetki reklamowe dochodzą bądź nie, a co innego jest podać swój nr telefonu, imię i nazwisko. Sam osobiście nie podałbym chyba numeru z obawy, że telemarketerzy zaczną wydzwaniać do mnie zawsze w najmniej odpowiednim momencie ze swoimi super ofertami. Problem jest także w tym, że firma zlecająca ankiety miała też dość wyśrubowane oczekiwania w stosunku do ankiet, które miały być zrobione, np. nie można było dzwonić do domofonów i prosić o wpuszczenie do bloku, co było sporym utrudnieniem, zwłaszcza, że w naszym mieście co drugi blok ma domofon, w jednej klatce trzeba było robić  ankiety co najmniej w dwóch miejscach najlepiej na parterze i na ostatnim piętrze, ale oczywiście wszystkich ankiet w jednym miejscu zrobić nie można było. Wszystkie te wymagania w połączeniu z tym, że nie wszyscy byli w domu jak Natalia robiła ankiety sprawiło, że z jednym rewirem schodziło jej tak ze 3, 4 godziny.  Natalia sama robiła ankiety w piątek ale ja jej towarzyszyłem czekając na nią pod blokiem. Bałem się, że jakiś zboczeniec może jej otworzyć drzwi i że będzie potrzebowała pomocy. Może za dużo filmów się na oglądałem.  W sobotę moja luba miała do zrobienia dwa rewiry, a że miałem ochotę z nią spędzić czas a nie w oczekiwaniu na nią to postanowiłem zrobić jeden rewir za nią. Zresztą sam byłem ciekaw jak ta praca wygląda od strony ankietera. Było tak jak się spodziewałem. Dużo drzwi do których pukałem było zamkniętych. Większość ludzi patrzyło na mnie jak na potencjalnego oszusta. W sumie nie dziwiłem się sam bym był bardzo ostrożny. Jeżeli ktoś otworzył drzwi to była to zwykle kobieta. Sprawdzałem w ten sposób swój urok osobisty, czy kobieta po krótkiej rozmowie i spojrzeniu w oczy da mi swój numer telefonu. Miałem sukcesy. Jedna pani w wieku ok. 40 lat powiedziała, mi, że zwykle tego nie robi ale mi, właśnie mi da swój numer telefonu. Natalii tego nie mówiłem, ale jedną kobietę oderwałem od sprzątania, była dość „luźno ubrana” czym świadomie mnie wprowadziła w zakłopotanie. Od niej też dostałem numer telefonu. Spotkałem też jedną dziewczynę, co przez jakiś czas pracowała w ankietach, świetnie mnie rozumiała więc dała mi numer. Opowiedziała mi trochę o swojej pracy. Jej gorzej płacili i jeszcze więcej wymagali. Ankiety to jednak nie łatwy kawałek chleba. Najgorzej mi szło o dziwo ze staruszkami. Część z nich bardzo niegrzecznie zatrzaskiwało przede mną drzwi. Może bały się, że zechce je wykorzystać w stylu „na wnuczka”?. Od kilku  panów też dostałem numery telefonów. Co prawda nie spotkałem się z takimi sytuacjami, żeby mi ktoś ubliżał, czy jakoś obrażał to mimo to czułem się źle, że ludzie na mnie spoglądali jak na kogoś kto niepotrzebnie zawraca im gitarę. Zrobiłem tylko 1 rewir. Zeszło mi z tym ponad 3 godziny. Jak pisałem, nikt mi nie naubliżał ale miałem już tej pracy serdecznie dosyć. Nie zapomnę jednak ostatniego numeru telefonu, który pozyskałem. Była to starsza pani, z aparycji naprawdę przyjemna. Nie wyglądała na siejącego ogniem mohera ale na typową babcię. Mimo to nie była chętna na to żeby dać mi numer telefonu. Jednak gdy uciekł jej kot z mieszkania gdy otwierała mi drzwi, zaproponowałem, że pomogę jej go złapać. A babcia w zamian za tę przysługę zaproponowała mi, że da mi numer telefonu Kot na szczęście był leniwy, nie drapał, nie bał się, mimo to uciekł mi na ostatnie 4 piętro. I tak oto dokonało się. Babcia dostała swojego kota a ja telefon, którego brakowało mi do skończenia ankiet i rewiru. Ciekawe jakie przygody przeżyła na ankietach Natalia. Nic mi nie mówiła. W sumie nie było tak źle. Przy takiej pracy można poznać wiele ciekawych osób, przynajmniej się na chwilę z nimi zetknąć. Mimo to nie mam ochoty na kolejną taką pracę. Już wolę swoją pracę urzędnika, mimo, że w niej też mam kontakt z ludźmi.

sobota, 25 października 2014

prawo autorskie a życie

Rzadko piszę na blogu choć pomysłów mi nie brakuje.Mam zamiar napisać o relacji z jednodniowej pracy ankietera. Chcę opowiedzieć parę słów o swojej ulubionej mandze. W ogóle, mam ochotę zmierzyć się z tematem komiksu. Szykuję też żartobliwą notkę o kobiecych sztukach walki oraz mam zamiar zacząć pisać swoje opowiadanie, które ukazywałoby się w odcinkach. Więc naprawdę pomysłów mam wiele, niestety czasu jest tak mało. Trzeba jednak wiedzieć, że jestem takim, człowiekiem, że jak już coś "ukoci" się w moim umyśle to myśl ta nie zginie śmiercią zapomnienia dopóki jej nie zrealizuje lub ktoś mądry nie wybije mi złego pomysłu z głowy racjonalnymi argumentami. Więc wszystkie powyższe pomysły zostaną zrealizowane, niestety będzie to rozłożone w czasie. Dziś przyszła pora na taki już raz zapowiedziany temat. Mniej więcej w czasie gdy Polska wygrała po raz pierwszy z Niemcami w piłkę nożną zapowiedziałem notkę o bolesnym zdarzeniu, które mnie spotkało na blogu. Swego czasu napisałem recenzję programów telewizyjnych o szukaniu przyszłych żon przez mężczyzn http://siewcyzametu.blogspot.com/2014/09/chopaki-do-wziecia-kto-poslubi-mojego.html . W recenzji tej opisałem trzy programy: Rolnik szuka żony, Kto poślubi mojego syna, Chłopaki do wzięcia. Żeby było wiadomo o czym piszę dodałem logo programu Rolnik szuka żony: napis "Rolnik szuka żony" na zielonym tle. Nie widziałem w tym nic złego, choć przyznam się, że poszedłem na łatwiznę dodając do notki zdjęcie loga programu znalezione w internecie. Nie przyszło mi do głowy, że takie zachowanie mogłoby naruszać jakiekolwiek i czyjekolwiek prawa. Zdjęcie dodałem, tylko po to, żeby było jasne o czym piszę. Żyłem w przekonaniu, że mogę skorzystać z tego zdjęcia recenzując program, zwłaszcza, że recenzja była pozytywna. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, gdy po kilku dniach od ukazania się notki zobaczyłem informację, że moja notka przestała być publiczna i że została przeniesiona do kopii roboczych z powodu, że być może moja notka narusza prawo. W żaden sposób nie wytłumaczono mi kto przeniósł, moją notkę do kopii roboczyczych (pewnie jakiś admin portalu) ani niby jakie prawa narusza moja notka. Po jakimś czasie dopiero uświadomiłem sobie, że być może chodzi o dodatnie tego loga programu. Z informacji skierowanej do mnie wynikało, że ktoś kto przeczytał moją notkę uznał, że narusza ona prawo i, że w przypadku takiego zgłoszenia notka automatycznie przestaje być udostępniona publicznie. Jeżeli autor tekstu nie zgadza się może ponownie upublicznić notkę lecz wtedy naraża się na odpowiedzialność sądową. Zdjęcie usunąłem. Nie zarabiam na pisaniu, więc uważam, że nie ma sensu wdawać się w bezsensowne spory ale postanowiłem zbadać sprawę jak to jest z tymi prawami autorskimi do zdjęć tym bardziej, że do tej pory nie wiem jak swoim zachowaniem mógłbym naruszyć czyjeś prawa autorskie.
Z informacji znalezionych w internecie dowiedziałem się, że prawa autorskie, w tym prawa do zdjęć reguluje ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z 1994 r.. Najważniejsze dla mnie są dwa artykuły z tej ustawy.  Zgodnie z art. 29 ust. 1 wspomnianej ustawy wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości. Zgodnie z art. 34 wyżej wymienionej ustawy można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia twórcy i źródła. Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia, chyba że ustawa stanowi inaczej. 
No cóż z ustawy wynika, że po spełnieniu pewnych warunków np. pisaniu recenzji o programie mogę skorzystać z utworu, w moim przypadku zdjęcia bez proszenia autora utworu (zdjęcia) o pozwolenie wykorzystania utworu (zdjęcia). Bez wątpienia logo programu, który zrecenzowałem mieści się w ramach pojęcia " urywek rozpowszechnionego utworu lub drobny utwór w całości". Nie mam też wątpliwości, że moja recenzja jest analizą krytyczną i w sumie jest samoistnym utworem. Moim jedynym błędem może wydawać się to, że nie podałem autora zdjęcia lub źródła. Więc sprawa wydawałaby się jasna. Jakiś nadgorliwiec uznał, że naruszyłem prawo, chociaż  z drugiej strony nie naruszyłem prawa tego nadgorliwca tylko jeżeli już to prawdopodobnie tvp, która dysponuje prawami do programu, który zrecenzowałem. No ale załóżmy, że popełniłem błąd nie umieszczając źródła z którego pobrałem logo programu, więc grzecznie usunąłem zdjęcie, chociaż czytając ustawę wystarczyłoby podać źródło zdjęcia.
Czytając jednak artykuły w internecie o prawach autorskich do zdjęć już wcale tak do końca nie wiem czy moja interpretacja przepisów o prawie autorskim jest prawidłowa. Według niektórych prawo do umieszczenia cudzego zdjęcia bez posiadania zgody mamy tylko wtedy gdy opisujemy to zdjęcie. Dla mnie zupełny bezsens. Przecież kto chciałby opisywać logo programu albo detale wykonania zdjęcia? Teraz zastanawiam się, czy recenzując np książkę czy film, dodając zdjęcie książki czy plakat filmu muszę mieć zgodę wydawnictwa czy producenta filmu. Jeżeli tak by było, to wszystkie recenzje musiałby być pewnie pozytywne bo inaczej nie uzyskałbym przecież materiałów o produkcie, który chciałbym zrecenzować. Czytając artykuły ustawy wydaje mi się, że nie. Trudno przecież pisać o książce czy recenzować film nie mając zdjęcia okładki książki czy plakatu filmu. Nie jestem jednak tego pewny na sto procent. Mógłbym szukać dalej jakiś wyjaśnień w internecie, czy interpretacji sądowych na ten temat. Powiem szczerze, że mnie to jednak przerasta i szkoda mi na to czasu. Wolę już nie dodawać takich zdjęć które nie są moje i nie narażać się na jakąś niepotrzebną odpowiedzialność sądową. Z drugiej strony czy przepisy o prawach autorskich nie są jakimś bublem? Przecież jasno z przepisów powinno wynikać czy można skorzystać z cudzego utworu czy nie. A i taka myśl mi przychodzi na myśl, że gdy oglądam jakiś program w tv i chcąc go zrecenzować później na blogu powinienem zrobić zdjęcie telewizora? Powiem szczerze, że mnie początkującego blogera przerasta ta kwestia. Może ktoś inny będzie potrafił udzielić w komentarzach odpowiedzi, na które niestety ja mimo szczerych chęci nie potrafiłem znaleźć jednoznacznych odpowiedzi.
Poniżej zdjęcie roślinki, które wspólnie wychodowaliśmy z Natalią. Kto zgadnie co to za roślina? Mi przypomina baobaba i obserwacja tej rośliny skutecznie poprawia mi nastrój w tą brzydką jesienną pogodę.

piątek, 17 października 2014

O bliskości i wolności w związku.

         Już dawno obiecałam Siewcy notkę o wolności w związku i nie mogłam się za nią zabrać. Przyznam się, że nie do końca wiedziałam jak ugryźć temat i bałam się, że nie zostanę zrozumiana – czego obawiam się nadal. Jednak mimo to postanowiłam się zmierzyć z tematem.
         Moim zdaniem mówiąc o wolności w związku chciałabym zaznaczyć oczywistą dla mnie sprawę. Otóż angażując się w stały związek chcąc, nie chcąc tworzymy nową jednostkę rodzinną i to ona ma być dla nas najważniejsza. Niestety Rodzice i inni członkowie rodziny idą nieco na dalszy plan, co nie oznacza, że przestają być dla nas ważni, przestajemy im pomagać czy też tracimy z Nimi kontakt. Dlaczego uważam, że najważniejszą osobą w rodzinie powinien być nasz Partner? Otóż Rodzice niestety kiedyś odchodzą (niestety nikt nie żyje wiecznie, a czasem by się chciało, żeby tak było), a nasze rodzeństwo zakłada swoje rodziny i bardziej żyje swoimi sprawami niż sprawami rodziny, z której wyszło. Przypominam, że jeżeli trzeba nadal wszyscy się wspierają, ale jeżeli chodzi o jakieś drobne rzeczy, podczas gdy my np. mamy wizytę u lekarza z dzieckiem, żona rodzi, albo niedomaga i trzeba pomóc w domu i przy dzieciach to nie lecimy do rodziców czy rodzeństwa tylko dlatego, że trzeba naprawić kran i nie ma komu tego zrobić (w końcu w tym momencie spokojnie możemy zająć się partnerką i dzieciakami, a mamie czy rodzeństwu polecić dobrego i taniego hydraulika;))…nie wiem czy mnie rozumiecie, ale czasem są rzeczy ważne i ważniejsze. I w życiu trzeba umieć wartościować, co często bywa trudne, bo stajemy momentami stajemy między młotem, a kowadłem.

         Wiem, że przynajmniej część z Was (o ile nie wszyscy) znajdą słaby punkt w moich wypocinach. Ktoś z Was może powiedzieć, że nieszczęścia chodzą po ludziach i wystarczy, że Partner zachoruje na złośliwego raka, ulegnie śmiertelnemu wypadkowi, albo związek po prostu się rozpadnie. I co wtedy? Załamiemy się po stracie najważniejszej dla nas osoby? Poza tym co z naszą autonomią? Przecież nie zawsze musimy mieć w 100% zbieżne zainteresowania. W końcu nie możemy uzależniać się od Partnera i tego samego wymagać od naszej lepszej połowy. 

Otóż mimo bliskości powinniśmy zachować odrobinę miejsca dla siebie, ponieważ jest to jeden z elementów, które czynią nasz związek zdrowym i powodują, że możemy go pielęgnować. Zachowanie pewnej wolności w związku, która jest wypełniona pewnymi składnikami często jest dla nas źródłem siły po rozstaniu, podczas ciężkiej choroby Partnera czy też jego śmierci (czego nie życzę nikomu), czy też sprawia, że możemy odrobinę zatęsknić za osobą, którą kochamy.

Mam nadzieję, że jak rozpiszę Wam w punktach o co mi chodzi to będziecie mieć pełniejszy obraz mojego podejścia do tematu i nie będziecie wieszać na mnie psów. Zatem wolność w związku przejawia się moim zdaniem, m.in. w:

  1. Odrębnych zainteresowaniach

Często pozwalają nam one oddzielnie się rozwijać, odpocząć od Partnera i dać Mu odpocząć od siebie. W końcu złapanie oddechu może dać nam szansę zatęsknienia za Partnerem, nabrania dystansu (chociażby do konfliktów) oraz samorozwoju. Nawet kiedy Siewca u mnie nocuje nie spędzamy razem 100% Jego pobytu u mnie – kiedy On np. spędza czas przy komputerze ja mam chwilę na czytanie. A jeżeli już jesteśmy przy rozwijaniu się niczym dywan z kwiatów, przejdźmy do następnego punktu.

  1. Samorozwój/Samorealizacja

Jeżeli znacie piramidę Maslowa, dobrze wiecie, że samorealizacja leży na samym szczycie naszych potrzeb. Dlatego też jeżeli mamy zaspokojone potrzeby fizjologiczne, bezpieczeństwa, społeczne i potrzeby uznania, zaczynamy odczuwać potrzeby samorealizacji.

Może ona się przejawiać chociażby w zainteresowaniach, o których wspomniałam wcześniej. Jednak może to też być również chociażby podnoszenie swoich kwalifikacji zawodowych, rozwijanie talentów czy potrzeby duchowe (np. religia). Siewcy zdarzało się już jeździć na wyjazdowe szkolenia lub wyjazdy z pracy i ja nie miałam wtedy zbyt wiele do gadania, bo tak jak przy towarzyskich wyjazdach można sobie odpuścić wypad, tak odgórne szkolenie z pracy nie bardzo (z resztą przy tym bardziej towarzyskim wyjeździe z pracy też nie miałam zbyt wiele do gadania;p). Tak samo Siewca nie bardzo ma głos jeżeli chodzi o jakieś moje warsztaty czy szkolenia, które pomagają mi zdobyć nowe doświadczenia i poszerzyć wiedzę. Naturalnie staramy się w miarę możliwości uzgodnić terminy itp., ale czasami trzeba decydować się już i nie ma wyjścia;p.

W momencie kiedy jednemu z nas wypada takie szkolenie czy wyjazd, na który nie można się zbytnio nie zgodzić to drugi ma czas, żeby np.:

  • Spędzić więcej czasu sam na sam z rodzicami, rodzeństwem czy znajomymi,
  • Poświęcić więcej czasu na własne zainteresowania i inne rzeczy.

  1. Wyżej wspomniałam też o potrzebach społecznych.

Zazwyczaj staramy się z Siewcą wychodzić razem i przeważnie spotykamy się z moimi znajomymi, którzy stali się również Jego znajomymi. Jednakże nie ma przeszkód, ku temu, żeby któreś wyszło spotkać się z kimś znajomym bez swojej połowy. Ja nie widziałam problemu, żeby Siewca poszedł sam na spotkanie klasowe (chociaż kiedy nie wrócił o godzinie, o której mówił, że wróci wysłałam Mu sms’a z pytaniem czy mam go iść szukać i dzwonić na policję, bo gdzieś leży pobity w rowie; czy po prostu dobrze się bawi i się zasiedział… - to nie wynikało z mojej zaborczości czy zazdrości, tylko po prostu się martwiłam, bo Siewcy się zapomniało, że powinien napisać, że jednak jest fajnie i będzie później niż mówił…jakoś nie pomyślał, że mogę się denerwować, że coś Mu się stało:/). Tak samo Siewca nie robi mi wyrzutów, kiedy mówię Mu, że się umawiam z koleżanką na kawę czy piwo, na popołudnie, kiedy Go nie będzie u mnie.

         Moim zdaniem w związku każde z partnerów nie tylko powinno wspólnie wychodzić i spotykać się z ludźmi, ale też ma prawo do indywidualnych spotkań. Oczywiście o ile nie są to spotkania z gatunku tych zahaczających o zdradę ;p.

  1. Praca
Niestety w naszych czasach raz jest, raz jej nie ma – nie ma lekko, chociaż chciałoby się mieć lżej.

Jednak moim zdaniem, w miarę możliwości zarówno kobieta i mężczyzna powinni pracować na tyle na ile się da. To nie tylko wiąże się z tym, że jest lżej w utrzymaniu domu, ale później jeżeli (nie daj Boże) coś by się stało, to zawsze są jakieś pieniądze przynajmniej ze strony jednego z partnerów. A jeżeli zdarzyłoby się nieszczęście w postaci śmierci partnera, to ta druga osoba zawsze będzie miała się za co utrzymać.

Poza tym jest jeszcze kwestia tego czy pracować razem czy nie. Osobiście nie chciałabym pracować razem z Siewcą, chociażby przez wzgląd na to, że zbyt częste przebywanie z drugą połową moim zdaniem jest niezdrowe i może mocno zaszkodzić związkowi. Wiecie – widzicie się w pracy, po pracy i w łóżku. Taka sytuacja może prowadzić do nudy w związku oraz do konfliktów.

A jeżeli już ze sobą pracujemy, to starajmy się jak najmniej ze sobą współpracować (chyba, że jest to konieczne), a po pracy tym bardziej zadbajmy o przestrzeń dla siebie – niezależnie od tego czy to będzie chwila z książką, spacer, kąpiel, piwo z koleżanką/kolegą*, czy jakiś kurs.

*niepotrzebne skreślić


Zmierzając do brzegu… Niezależnie od tego jak ważny jest dla nas Partner zawsze powinniśmy być egoistami, żeby móc budować szczęśliwy związek. Opierając się tylko i wyłącznie na potrzebach tego drugiego człowieka możemy nie tylko zniszczyć nasz związek, ale także własne życie. Jak już wspomniałam nie mamy prawa uzależniać od siebie drugiego człowieka – niezależnie od tego, czy jest to nasz partner, nasi rodzice, rodzeństwo czy nasze dzieci. Będąc częścią społeczeństwa/grupy/rodziny powinniśmy pamiętać, że wciąż jesteśmy jednostką samodowodzącą i nikt za nas życia nie przeżyje; a jednocześnie jesteśmy częścią społeczeństwa, więc musimy szanować siebie i innych obok siebie. Poza tym tylko nie zapominając o sobie możemy być dobrymi ludźmi, partnerami czy przyjaciółmi. Bo zdrowy egoizm nigdy nie jest zły…


Przepraszam, że się rozpisałam, ale nie potrafiłam krócej;]. Mam nadzieję, że ktoś jednak przebrnął przez moje wypociny. 

sobota, 11 października 2014

odpowiedzi na pytania

Zostałem nominowany przez Natkę http://crossstitchandbracelets.blogspot.com/ do odpowiedzi na 10 zadanych pytań. Jako, że nie odrzucam wyzwań toteż odpowiadam na zadane pytania. Z opóźnieniem bo opóźnieniem ale zawsze.
1/ Ulubiony film
odp. Mam w pamięci wiele fajnych filmów i to z różnych gatunków, tak i polskie jak i zagraniczne. Jeżeli mam wybrać jeden to dziś do głowy przychodzi mi ROB ROY. Film toczy się w Szkocji w czasach gdy walczy się jeszcze na miecze. Dawno tego filmu nie oglądałem więc mogę źle go pamiętać, wybaczcie jeżeli przeinaczam fakty ale chodzi głównie o to, że Szkoci są ciemiężeni przez Anglików i pewien Anglik z paskudnym charakterem ale za to wyćwiczony we władaniu szpadą zachodzi za skórę prostemu Szkotowi zajmującemu się rolnictwem. Na nieszczęście Anglika i ku uciesze sprawiedliwości życiowej Szkot jest bardzo rozsądnym, honorowym człowiekiem, który nie walczy szpadą ale wielkim ciężkim mieczem. Film lubię za to, pokazuje, że warto zachować moralność i warto zachować honor.
2/ Moje hobby
odp. Jednym moim hobby jest moja Natalia. W nią inwestuje większość swojego wolnego czasu, myśli i pieniędzy. Ona też daje mi najwięcej radości.
3/ Czy lubisz gotować
odp. Lubię, ale nie posiadam wielu umiejętności w kuchni, w tej materii pozwalam wykazać się innym, mojej mamie lub Natalii, ja zwykle zmywam ale wolałbym gotować.
4/ Czym zajmujesz się na co dzień?
odp. Pracuję w tym samym miejscu od 3 lat. Można powiedzieć, że pracuje umysłowo. Co dzień przewalam setki papierów i szukam w nich informacji. Nie chce jednak zdradzać teraz co konkretnie robię.
5/ Ile masz lat?
odp.Obecnie mam jeszcze 29 lat ale już za pół roku będzie okrągła 30-tka.
6/ Czego oczekujesz od swoich czytelników?
odp. Chciałbym, sprowokować swoich czytelników do zastanowienia się i wdania w dyskusje. Taki jest pomysł na ten blog, żeby poruszać kontrowersyjne tematy, na które każdy może mieć inny pogląd.
7/ Jak spędzasz czas wolny?
odp. Wspólnie z Natalią rozmawiając, planując, zmywając naczynia, sprzątając jej mieszkanie a jeżeli jestem w swoim rodzinnym domu to gram, oglądam tv bądź zajmuje się pracami na podwórku typu rąbanie drzewa, kopanie ogródka itp. Lubię też spacerować, chodzić na grzyby. To główne moje zajęcia.
8/ Uprawiasz jakiś sport?
odp. Tak, ale nie mogę powiedzieć jaki. A z tych co mogę powiedzieć, to nie uprawiam teraz nic. Zanim znalazłem pracę biegałem, grałem ze znajomymi w piłkę nożną bądź siatkówkę, dawno temu grałem też w tenis stołowy, ale teraz niestety na nic ze sportu nie znajduję czasu.
9/ Twoje największe marznia?
odp. 3 tys na rękę, Natalia, żeby miała 2 tys na rękę, zdrowie do starości dla mnie i najbliższych, dom na wsi z rajskim ogrodem, syn, który pójdzie w moje ślady, córka, która będzie odmawiała każdemu facetowi, do momentu aż pozna tą prawdziwą miłość
10/ Wolisz miasto czy wieś?
odp. Wolę wieś, chociaż i miasto ma swój urok.
11/ Kilka cech mojego charakteru?
Jestem bardzo spokojny, nie unoszę się, jestem ugodowy i elastyczny ale mam swoje zasady i nie zamierzam ich łamać. Dla innych mogę wydawać się mało towarzyski i małomówny ale myślę, że jestem lubiany za prostotę i nie owijanie w bawełnę.
12/ Co cię denerwuje w innych ludziach?
Zwalanie swoich obowiązków na innych i oczekiwanie od innych tego czego sami nie chcieliby zrobić.

To już wszystkie pytania. Wybaczcie ale nikogo nie nominuję. Za mało mam obserwatorów. Poza tym wstydzę się nominować. Jutro postaram się dodać notką o przykrym zdarzeniu, które mnie spotkało na blogu ale to jutro i o ile jutro. Teraz idę obejrzeć jak nasi poradzą sobie z Niemcami. Obstawiam, że przegramy dwoma bramkami chociaż serce chciałoby odwrotnie.

niedziela, 5 października 2014

Podsumowanie sezonu wiosna - lato 2014

Dopiero był kwiecień, cieszyłem się ze wcześniejszej wiosny. Zrobiło się ciepło, dni były dłuższe i tak w duchu sobie myślałem, że najfajniejsze dni tego roku dopiero przede mną. Liczyłem, że to ten cieplejszy okres roku nie przeleci mi szybko. I tak sobie mówiłem, spokojnie dopiero maj, czerwiec dopiero w sumie jeszcze nie lato, w lipcu się obudziłem bo urlop się skończył, potem sierpień, wrzesień jeszcze był jako tako i już październik. No cóż pora niestety przestawić się na okres jesień - zima. Już jak wstaje do pracy jest ciemno. Ciemno jest też gdy wracam. Gdyby nie Natalia pewnie popadłbym w depresje. Swoją drogą Natalia woli jesień, podejrzewam, że chodzi o długie wieczory, które może spędzać bez wyrzutów sumienia z książką w dłoniach. Ze mną jednak jest zupełnie inaczej. Lubię jak przyroda zaczyna się budzić do życia, pojawia się niesamowicie zielona trawa, później widać bociany, słychać śpiew kopulujących zwierzątek, wyłączając koty. Jak ja nie znoszę ich darcia się. Później zaczynają kwitnąć drzewa. W maju pojawiają się pierwsze kurki. Uwielbiam zbierać owoce lasu na przemian z tym co rośnie w moim sadzie, ogródku. W czerwcu są truskawki, czereśnie, końcem czerwca pojawiają się jagody. Później są wiśnie, pierwsze jabłka. Z ogródka mam rzeżuchę, sałatę. W lipcu zbieram sobie maliny leśne, jeżyny. Z ogródka mam pomidory, ogórki, fasolkę. W sierpniu to już śliwki, jabłka, gruszki, we wrześniu jeszcze brzoskwinie, orzechy i winogrona. A przez cały sezon zbieram grzyby. Lubię ten okres, mogę popracować sobie przy kopaniu, przycinaniu roślin w ogródku, sadzie a potem cieszę się jak to wszystko rośnie i widzę, że moja praca przynosi efekty. Ktoś mógłby zapytać co z tego mam. Mógłbym kupić wszystko co chce, owoce i warzywa nie są takie drogie. Mnie jednak cieszy to, że mogę sam coś wyprodukować, sam coś zebrać. Taką mam naturę. Co roku sadzę nowe drzewka. Niektórzy lubią otaczać swoje domy równiutko przystrzyżoną trawą, równo przystrzyżonym iglastym żywopłotem a ja wolę bardziej "rajskie" drzewa owocowe i zwykłe, niewyszukane kwiaty. Uwielbiam dni, w których mogę wstać sobie wcześnie rano, wyjść w ciepły poranek i zerwać sobie jakiś świeży owoc z drzewka albo warzywko z ogródka. W takich momentach czuję, że żyję. No cóż ten okres w tym roku jest już za mną. Z roku na rok lato mija mi coraz szybciej. Dziś ostatni raz w tym roku byłem na grzybach. Zerwałem też dla Natalii trochę winogrona. Mam nadzieję, że winogrono osłodzi jej trochę najbliższe dni. Trochę ostatnio narozrabiałem, zrobiłem coś wbrew temu co jej obiecałem. Na szczęście Natalia to święta kobieta i mi chyba wciąż ufa ale cóż odkupić swoje winy będę musiał. Tymczasem zostawiam zdjęcia tego co dziś zebrałem.


środa, 24 września 2014

goło i wesoło


Swego czasu postanowiłem sobie, że będę na swoim blogu dodawał od czasu do czasu informacje z lokalnych serwisów internetowych i oczywiście będę okraszał je swoim komentarzem. Dziś przeczytałem taką właśnie jedną informację, że w piątek tj. dnia 19 września.2014 r. w okolicach południa jedną z bardziej ruchliwych ulic Stalowej Woli biegł nagi facet. Nie wiem jak w innych miastach i wioskach ale w moim mieście to nie był pierwszy raz. Jakieś 5 lat temu głośno było o studencie, który w wyniku zakładu pokonał podobną trasę nago a jego koledzy z tego wydarzenia nakręcili film i umieścili na youtube. O tym śmiałku nawet wspomniał Szymon Majewski w swoim programie czym ten śmiałek wpisał się w poczet osób, które rozsławiły Stalową Wolę. Niestety autorem biegu w zeszły piątek nie był wesoły student a młody człowiek prawdopodobnie z zaburzeniami psychicznymi. Wolałbym jednak, żeby autorem biegu był właśnie jakiś odważny, wesoły człowiek z dystansem do siebie biegnący w jakimś szczytnym celu, nie wiem np w imię parytetów w sejmie dla gejów i lesbijek a nie, żeby ten bieg był wynikiem choroby psychicznej.
No cóż zdarzenie jak zdarzenie, ciekawostka, która przykuje uwagę ale szybko się o niej zapomni i wróci do swoich codziennych spraw. Mi się jednak w związku z tym wydarzeniem nasunęło kilka myśli.
Po przeczytaniu artykułu zacząłem się zastanawiać, czemu nie chodzimy nago na co dzień i swoją nagość zachowujemy tylko dla siebie bądź może jeszcze dla swojego partnera. Dlaczego nagość tak nas bulwersuje i dlaczego nagość traktowana jest jak coś złego. Nie chce żeby mnie ktoś źle zrozumiał, sam nie odważyłbym się na pokazanie obcym ludziom nago i sam bym się wstydził oglądając takie osoby na ulicy, bez względu czy byłby to 50 letni facet z mięśniem brzusznym czy młoda atrakcyjna kobieta.Zastanawiam się czemu się wstydzę. Przecież ciało człowieka jest naturalne, nie ma nic w nim złego, wyglądamy tak a nie inaczej, dlaczego możemy pokazywać sobie swoją twarz ale już pokazanie stref z narządami płciowymi jest nieprzyzwoite co najmniej? Zastanawiam się z męskiego punktu widzenia ale zastanawiam się tylko czasem co jest podniecającego w ciele kobiety. Od pewnego wieku doskonale się przecież wie co kobieta kryje pod ubraniami. Każda ma te same narządy, które w zasadzie można powiedzieć wyglądają u każdej kobiety bardzo podobnie. Zresztą dzięki wszelakim mediom wiemy jak wyglądamy nago a od pewnego wieku nawet możemy praktycznie się przekonać jak wygląda obcy człowiek nago. Nie rozumiem tego powiem szczerze. Zwierzęta są nagie, Adam i Ewa w raju byli nadzy i  nikt nie powie, że ich nagość była zła. Dopiero gdy Adam i Ewa zostali wygnani z raju przekonali, że są nadzy i poczuli wstyd. Czy ponieważ dlatego, że jesteśmy wszyscy grzesznikami to czujemy wstyd na myśl o nagości? A może to wina lobby odzieżowego wespół  z lobby pornograficznym, że czujemy wstyd chodząc nago bądź podniecenie widząc nagiego człowieka płci przeciwnej? A może to nasza pycha, chęć zaznaczenia swojej wyższości w drabince społecznej. Im ktoś ma lepsze ubranie tym jego status społeczny jest wyższy. No nie wiem choć na pewno firmy odzieżowe i przemysł erotyczny straciłby na tym, gdyby chodzenie nago było czymś normalnym to uważam, że chyba chodzi o coś innego. Nasze nagie ciało stało się symbolem uczucia do drugiej osoby. Tak jak nie uprawiamy seksu z przypadkowymi osobami tak nie pokazujemy się nago przypadkowym ludziom. Myślę, że nagość została powiązana z miłością do partnera i dlatego nie wypada nam się pokazywać nago innym. Nie wiem kto dokonał tego powiązania, z pewnością nie natura, może tak się stało w wyniku tradycji, rozwoju człowieka? Nie wiem ale tak jest. Tak sobie myślę o tym o 22 40. Nie mam na tą chwilę lepszego wytłumaczenia.
Druga myśl to, że bieganie nago to jest świetny sposób na zyskanie rozgłosu i możliwość zaprezentowania swego poglądu. Tak np postępują kobiety z feminy obnażając swoje piersi w imię prezentowanych przez siebie poglądów. Zbliżają się wybory samorządowe. Zastanawiam się czy pokazanie się publicznie nago jakiegoś kandydata w wyborach mogłaby pomóc w zdobyciu urzędu. Głupia myśl, sam nie wierze, że by to mogło pomóc. Z pewnością taki kandydat zyskałby rozgłos ale pewnie nikt by nie chciał z taką osobą prowadzić poważnej dyskusji, chociaż z drugiej strony, gdyby za tą nagością stały ważne przesłanki, gdyby ta nagość miała służyć większemu celowi niż tylko zdobycie posady to kto wie. Może by to nie był taki zły pomysł.
a oto próbka moich zdolności artystycznych:

niedziela, 21 września 2014

Chłopaki do wzięcia, Kto poślubi mojego syna, Ronik szuka żony - recenzja

Witam ponownie. Dziś postanowiłem napisać o trzech programach telewizyjnych, które serwują nam trzy nasze największe stacje. Ponieważ są to programy o bardzo zbliżonej tematyce postanowiłem je porównać i podzielić się kilkoma moimi subiektywnymi opiniami, które pojawiają mi się po obejrzeniu tych audycji. Mało oglądam telewizję, zazwyczaj jak już to jakieś programy informacyjne, sport jak nie jest zakodowany, czasem jak się trafi dobry film. W ogóle nie interesują mnie i nie jestem w temacie talent show, które obecne są w każdej większej naszej stacji. Ostatnio jednak przeczytałem kilka informacji o nowym trendzie w tv, a mianowicie chodzi o programy, w których ukazani są mężczyźni poszukujący na oczach telewidzów swoich partnerek życiowych. Postanowiłem obejrzeć i oto co stwierdziłem.
Kto poślubi mojego syna - program produkcji tvn w oparciu o jakąś zachodnią licencje. Formuła programu polega na tym, że wolni faceci wybierają sobie "żonę" spośród kilku kandydatek. W wyborze tej jedynej panom pomagają matki. Obejrzałem drugi odcinek tego programu. Powiem tak. Żenada. Faceci są przystojni, dobrze wyglądają, ale są stylizowani na kretynów, chamów, maminsynków albo na wszytko jednocześnie. Faceci jawnie w programie przyznają, że chodzi im o zabawę a nie, że faktycznie liczą na poznanie tutaj tej jedynej i we wszystko tutaj wkręcane są jeszcze matki, teściowe w wydaniu, w którym boją się wszystkie młode dziewczyny, zastanawiające się jakie będą ich teściowe. Program jest sztuczny do bólu. Faceci to maminsynki, matki to kobiety nie pozwalające opuścić gniazda swoim pisklętom. A kandydatki na żony? Kobiety są młode, ładne ale bardziej niż na poślubieniu panów z programu chodzi im o samą wygraną. Program pokazuje chore relacje matek z synami, puste, egoistyczne lale i facetów leniwców, liczących na darmowy sex. Program opiera się na kontrowersji i nie zdziwiłbym się, gdyby jedną z konkurencji w dalszych odcinkach było ocenianie umiejętności łóżkowych kandydatek. Bliżej temu programowi do ogłupiających produkcji mtv niż do programu faktycznie pomagającemu samotnemu panu w znalezieniu partnerki. Po raz kolejny przekonałem się, że tvn traktuje Polaków jak idiotów i upokarza nas tworząc takie programy jakby dla nas nie liczyły się prawdziwe uczucia a tylko pieniądze, władza i sex.
Rolnik szuka żony - produkcja telewizji polskiej. Jakże to inny program od produkcji tvn-u. Tutaj naprawdę chodzi o pomoc samotnym panom w znalezieniu partnerek życiowych. Bohaterami programu są jak nazwa wskazuje, rolnicy, którzy z różnych względów nie ułożyli sobie życia z kobietami. Panów jest 5 i każdy na swoim gospodarstwie wygląda jak heros, prawdziwy mężczyzna, który ma pasję i potrafi poradzić sobie w życiu. Są jednak samotni. Panowie budzą prawdziwą sympatię. Są mili, prawdziwi i widać że naprawdę do szczęścia potrzeba im żony a nie sex-nałożnicy.
Do tego program nie pokazuje tylko pięknych i młodych lecz także tych starszych i nie koniecznie bardzo bogatych co bardzo mnie cieszy. No bo czy miłość jest zarezerwowana tylko dla młodych i bogatych? Polecam wszystkim z pewnością będę oglądał dalsze odcinki. Osobiście kibicuję Stefanowi, chyba ma 59 lat. Ciekawe jak sobie poradzi z paniami, które są w wieku babcinym. Chociaż jak mówiłem wszyscy panowie póki co budzą moją sympatię.
Chłopaki do wzięcia - to program telewizji Polsat. W tym programie co prawda nie chodzi o znalezienie partnerki dla samotnego pana lecz pokazuje panów szukających tej jedynej. Bohaterami są panowie z małych miejscowości, wiosek i małych miasteczek. Program sugeruje, że panowie właśnie z takich miejscowości  mają problem ze znalezieniem partnerek bo: są biedniejsi od panów z dużych miast, bo są słabiej wykształceni, wręcz upośledzeni umysłowo, bo nie są zaradni, przez co większość panien wyjechała szukając lepszego życia w większych miastach. Program według mnie jest bardzo stereotypowy, bardzo krzywdzi ludzi z małych miejscowości. Sam wychowałem się na wsi i wiem jak jest. Wśród mieszkańców wsi nie brakuje ludzi światowych, obytych, inteligentnych. To, że ktoś wybrał spokojniejsze życie na wsi, które niewątpliwie taki jest nie znaczy, że jest głupi i nie potrafi poradzić sobie w prawdziwym świecie. Pod tym względem wiele wspólnego ten program ma z produkcją tvn-u, która właśnie promuje ten "wielki świat" gdzie rządzą bezwzględni, egoistyczni ludzie rządzeni emocjami, gotowi iść do celu po trupach.
No cóż z tej telewizyjnej papki polecam tylko produkcję telewizji polskiej. Chociaż nie do końca podoba mi się pomysł szukania kobiety na oczach całej Polski. W poszukiwaniach partnera powinna być intymność zarezerwowana tylko dla dwojga. Naprawdę ludzi nie trzeba kierować co mają robić, żeby znaleźć sobie partnera, co najwyżej można im pomóc poznać się. Powyższe programy odzierają ludzi z intymności chociaż "Żona dla rolnika" nie przekroczyła granicy smaku i myślę, że tego nie zrobi. Zastanawia mnie też dlaczego nie ma programów w wersji kobiecej tzn gdzie kobieta by wybierała spośród panów. Przecież w realnym życiu to kobiety wybierają partnerów a nie na odwrót. Oglądalność byłaby mniejsza? Widzowie nie chcą oglądać kobiet pokazujących swoje prawdziwe ja? A może panowie walczący o względy kobiety nie są estetyczni.

czwartek, 18 września 2014

spowiedź złośnicy

Witajcie, 
z tej strony Natalia. Po ostatniej notce Siewcy wiele osób, które przeczytało tekst zaczęło mnie postrzegać jako bezduszną osobę, która zabrania kontaktów z rodziną swojemu partnerowi. Wyjaśnijmy zatem kilka spraw. 

1. Siewca nadal mieszka w domu!

Co za tym idzie widuje się z rodziną bardzo często - spędza z nimi większość urlopu, a znaczną mniejszość poświęca mi. Natomiast czasem nocuje u mnie na tygodniu i weekendy często spędzamy razem. Kiedy Siewca dzwoni do domu, bo ma coś do przekazania, albo żeby zapytać czy zrobić jakieś zakupy nie mam o to pretensji. Ale jeżeli dzwoni do domu, kiedy rano z niego wyjechał i wróci na następny dzień, żeby spytać co słychać (wiedząc mniej więcej jakie mają w domu plany) i czy nic się nie stało to mi się coś robi. Rozumiem jeżeli Jego Mama byłaby osobą starszą, schorowaną i samotną, ale jest zupełni odwrotnie - jest młodsza od mojej Mamy, zdrowa i cały czas Ją ktoś odwiedza. Więc nie do końca rozumiem tą troskę Siewcy o Matkę. Denerwuję się dlatego, że nasz związek nie składa się z dwóch osób - jest Siewca z Mamą i ja na doczepkę, a przynajmniej mam takie poczucie. 

2. Budując związek tworzymy nową rodzinę, a co za tym idzie trzeba odciąć pępowinę...
...co nie oznacza zerwania kontaktów z rodziną. 

Kiedy decydujesz się na stały związek musisz usamodzielnić się emocjonalnie i psychicznie od rodziców, co nie oznacza ich zostawienia! Rodzicom należy się szacunek i pomoc, ale też trzeba dać im szansę na życie własnym życiem i nie zawracania im tyłka swoją osobą. Kiedy jeszcze nie wyprowadziło się z domu mimo wszystko ma się ogląd na sytuację, ale jeżeli zaczynasz się martwić o domowników jak tylko wyjdziesz z domu (bo coś nie daj Boże stanie się pod twoją nieobecność), to już coś jest nie tak. 

Ja nie mieszkam z rodzicami od kilku lat i nosiło mnie po świecie, jednak nadal byliśmy w stałym kontakcie. W stałym to znaczy dzwoniliśmy do siebie 2 lub max 3 razy w tygodniu, a jeżeli wymagała tego sytuacja częściej. Moja rodzina wie, że jeżeli nie ma kto zostać z moim siostrzeńcem jak tylko mam czas chętnie to zrobię, a jak jest powódź to zawsze chętnie pomogę na tyle ile będę mogła, a mój dom automatycznie staje się centrum zarządzania kryzysowego zdolnym pomieścić kilku powodzian. Jednak w czasach spokoju czasem odwiedzamy się na weekendach i rozmawiamy ze sobą na tygodniu maksymalnie 3 razy, bo wiemy, że jak się coś dzieje zawsze możemy zadzwonić i wtedy wszyscy pomagają sobie tak jak tylko mogą. 

Jednak mimo dobrych relacji z rodziną trzeba pamiętać, że Rodzice niestety kiedyś odejdą, a my mamy być wtedy jednostką samodowodzącą, przy której stoi partner, na którego można liczyć. To my musimy być skupieni na sobie, a Rodzice muszą nieco odejść w cień, mimo to, że nadal ich kochamy i będziemy ich wspierać w razie potrzeby. Jednak moim zdaniem to Partner powinien być dla nas najważniejszy - nie rodzice czy własne dzieci, ale właśnie Partner, bo to z Nim chcemy przejść przez życie. W końcu Rodzice kiedyś odejdą, dzieci się usamodzielnią, a to my mamy mieć w sobie wsparcie. 
Jednak moim zdaniem nadmiernie uzależnianie od siebie kogokolwiek jest czymś okrutnym, bo wcale nie jest powiedziane, że ta druga osoba np. nie zginie w wypadku, albo nie postanowi żyć innym życiem. Co jeśli ten partner/rodzic/dziecko/przyjaciel, którego tak kochaliśmy i żyliśmy jego życiem postanowi pójść własną drogą? Załamiemy się? Zaczniemy zastanawiać się nad samobójstwem? Niestety życie jest okrutne, a my musimy się uzbroić w umiejętności, które pozwolą nam sobie z nim poradzić. Zatem bądźmy w jak najlepszych relacjach, chodźmy na kompromisy i szanujmy się, ale nie zapominajmy, że wszystko wokół jest strasznie ulotne, a nasze życie może zmienić się w każdej chwili. 
A widzę, że Siewca zajął miejsce męża dla swojej matki i ojca dla brata, co nie jest dla mnie zdrową relacją:/. 

Także nie do końca rozumiem postawę Siewcy oraz kilku z Was, którzy postawili już na mnie krzyżyk znając tylko punkt widzenia Siewcy...a może ja faktycznie jestem taka wredna i bez serca? 

Żeby było jasne - nie mam nic do mojej potencjalnej Teściowej, bo kiedy Ją odwiedzam stara się, żeby nic mi nie brakowało. Jednak czasem mam wrażenie, że tak na prawdę traktuje mnie jak kobietę, która zabiera Jej syna. Wiem, że nie jest łatwo pogodzić się z usamodzielnieniem się dziecka, ale kiedy Siewca jechał do mnie na weekend jakoś nigdy nie słyszałam o tym, żeby zaproponowała, żebym to ja ich odwiedziła - wtedy Siewca byłby na miejscu, a my mogłybyśmy nawiązać jakiś kontakt, a nie tylko poprawne relacje. Tymczasem mam wrażenie, że ta kobieta najlepiej czuje się w domu sama ze swoimi synami, bez osób postronnych...a szkoda.

Oj Siewco, przed nami jeszcze długa droga w docieraniu się i tworzeniu jednolitej i wspólnej wizji związku i własnej rodziny. Mam nadzieję, że sobie poradzimy. Wiem, że bardzo chaotycznie podeszłam do tematu, ale podchodzę do niego bardzo emocjonalnie i czuję, że Siewca potraktował mnie bardzo niesprawiedliwie mocno ubarwiając swoje spojrzenie na sytuację. Jednak mimo to mam nadzieję, że mnie zrozumieliście;). 
Pozdrawiam
Natalia

P.S. Sorry Siewco musiałam - mam nadzieję, że teraz Twoi Czytelnicy będą mieli szerszy obraz sytuacji i nie będą mnie traktować jak kobietę bez serca...