niedziela, 30 sierpnia 2015

smok Koko-Loko - porwanie księżniczki (historia ilustrowana)

Poznajcie smoka Koko-Loko. Smok ten przyleciał do naszego kraju w celach zarobkowo-rozrywkowych. Miał pracować w Krakowie na Wawelu i udawać smoka Wawelskiego. Mówili mu: "przyjedź do nas, zarobisz sporo kasy, kobiety są gorące a kraj jest przepiękny". I tak oto w naszej pięknej Polsce zagościł smok Koko-Loko.

Smokowi na początku pobytu w Polsce dobrze się wiodło. Miał ciekawą pracę, turyści go uwielbiali. Smok niestety miał jednak spore problemy ze sobą. Dużo pił wody ognistej, jarał fajki a do tego niezdrowo fascynował się kobietami, zwłaszcza dziewicami. Często można było go spotkać w centrach handlowych, przed marketami, jak próbował zagadywać do kobiet w stylu: "Hej mała, chcesz zobaczyć mój ogon?", "hej mała jesteś może dziewicą?", " hej mała, pokażę Ci mój wewnętrzny ogień". Zwłaszcza słowo "mała" denerwowało kobiety, zwykle dosięgał bowiem im do ramion.

Smok jednak prawdziwych kłopotów sobie narobił, gdy po raz kolejny wracał pijany z centrum handlowego i idąc chodnikiem głośno śpiewał, a że było już po 22.00 sąsiad postanowił go upomnieć krzycząc i grożąc zaciśniętą pięścią. 

 Smok wiele nie myślał, rozdziawił paszczę i dmuchnął piekielnym ogniem. Spalił trawnik i jodełkę sąsiadowi.

 W państwie prawa takie występki nie mogły ujść smokowi na sucho, trafił do więzienia w którym musiał spędzić kilka miesięcy.

Po wyjściu z ciupy smok nie mógł odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie mógł znaleźć nowej pracy, żył z zasiłku, myślał coraz mocniej o powrocie do swoich. Zmienił jednak zdanie gdy otrzymał zlecenie od ślicznej blondynki. Powiedziała, że ona i jej chłopak są zafascynowani średniowiecznymi legendami o smokach, zamkach itp, że dobrze nie dzieje się w jej relacji z partnerem w związku z tym postanowiła urozmaicić ich pożycie seksualne. Zaproponowała smokowi duży plik banknotów w euro za to, że smok będzie udawał, że ją porwał i da się pobić jej chłopakowi, że wszyscy będą zadowoleni. Smok się zgodził

Smok był przerażony gdy przyszło co do czego. Przed Koko-loko stanął olbrzymi facet, zakuty w zbroję z wielkim mieczem. Blondynka jeszcze nakręcała faceta, "zabij smoka, utnij mu łeb, uratuj swoją księżniczkę". Smok zionął ogniem ale nie mógł sobie poradzić z facetem, wyrwał plik banknotów blondynce i ratował się ucieczką. Zostawił w spokoju parę zakochanych na tę noc.

Ciężko przyszło smokowi zarobić ostatni grosz, po prostu musiał, no musiał kupić czystą, zapalić papierosa i stanąć przed marketem by starym zwyczajem nagabywać kobiety. Smok pomyślał, że mimo iż ostatni zarobek nie przyszedł mu łatwo to jednak po odpowiednim przygotowaniu mógłby tak zarabiać pieniądze. Gdy przyszedł rano do domu blondynki i jej zakutego partnera już nie było.

wtorek, 25 sierpnia 2015

zdrady - czy naprawdę jest aż tak źle?

W weekend gdy Natalia była w pracy ja się nudziłem i przeglądałem bezmyślnie internet.
Na mojej ulubionej nie wiem czemu WP (najczęściej tam zaglądam) trafiłem na artykuł, w którym autor powoływał się na jakieś szokujące badania (ankiety) z których wynikało, że już jakieś 60% mężczyzn i 40% kobiet przyznaje się w anonimowych ankietach do zdrad małżeńskich. Dodam, że chodzi o Polskie realia. To bardzo szokujące dane bo gdyby tych mężczyzn i te kobiety odpowiednio podzielić to można by stworzyć zbiór małżeństw w którym każde obarczone byłoby zdradą choćby jednego małżonka.
Z badań tych wynika, że coraz więcej osób przyznaje się do zdrady partnera życiowego, tendencja wzrostowa szczególnie zauważalna jest wśród kobiet.
Z artykułu wynikało, że większa liczba zdradzających wynika z postępującej zmiany kulturowej, gonimy zachód i dziś osoby zdradzające, zwłaszcza kobiety nie są już tak napiętnowane jak to onegdaj miało miejsce.
Ponadto zdradzają częściej osoby dobrze wykształcone, z dużych miast. Dowiedziałem się również, że mężczyźni zdradzają zwykle jednorazowo bo chcą tylko seksu, kobiety natomiast wdają się w romanse trwające do kilku miesięcy bo chcą oderwać się od codzienności, chcą poczuć bliskość silnego, dobrze usytuowanego mężczyzny.
Po przeczytaniu tego artykułu naszło mnie kilka refleksji.
Nie wierzę w takie szokujące badania, co prawda wiem, że zdarzają się zdrady małżeńskie jednak nie uważam, że jest jakieś większe przyzwolenie na zdrady dziś niż kiedyś. Może w kręgu jakichś feministek czy innych artystów z Warszawki faktycznie doszło już do korozji obyczajów, jednak reszta normalnego społeczeństwa nie akceptuje zdrady małżeńskiej. Warto chociażby wspomnieć o takim programie "Zdrady" lecącym na Polsacie w czwartki. Bez względu czy to zdradza facet czy kobieta nie wzbudza taka osoba u nikogo zrozumienia czy akceptacji. Co prawda nikogo nie wywozi się już na furze gnoju za wieś jak zrobili to z Jagną w "Chłopach" czy też nie postępuje się tak jak postąpiono z Cersei w ostatniej serii serialu "Gry o Tron. Nie oznacza to jednak, że jest dziś przyzwolenie społeczne na zdrady.
Uważam ponadto, że ludzie zdradzają się dziś tak samo jak kiedyś. Ile ja się nasłuchałem jako dziecko o zdradach szanownych, starszych pań z mojej wioski, a to na kożuchu z jakimś majstrem przy budowie asfaltówki przez wieś, a to na kopce siana po wspólnym grabieniu, czy z kierowcą autobusu na poboczu w lesie lub gdy jakiś stary pijak chwalił się na temat jednej babci, gdy ta wchodziła do sklepu po zakupy ile razy to jej nie ... Wzbudzało to mój uśmiech wtedy jak patrzyłem sobie na te babcie ale tak sobie myślę, że musiały te panie wyrządzić kiedyś świństwo swoim facetom.
Wręcz uważam, że kiedyś ludzie bardziej musieli się zdradzać, był dodatni przyrost naturalny, o aborcje było łatwiej i ludzi jakoś bardziej przymuszali do małżeństwa niż dziś. Dziś ludzie bardziej świadomie podejmują decyzje o wejściu w związek małżeński w związku z czym łatwiej uniknąć zdradzania się. Stawiam nawet tezę, że dziś nie postępuje degeneracja związków małżeńskich ale ich normalizacja.
Zresztą uważam że z tymi ankietami na temat sfery seksualnej społeczeństwa jest podobnie jak z sondażami przedwyborczymi. Wskazują to co przeprowadzający badania chce udowodnić i ni jak mają się do rzeczywistości.
Na to, że problem nie jest aż tak duży wskazują według mnie kazania księży. Oni co do naszych grzechów, przynajmniej tych wierzących a i pewnie części niewierzących są najlepiej poinformowani. W kazaniach księży nie pamiętam, żebym coś słyszał o wierności a cały czas wciąż mówią o trzeźwości.
Na koniec tak dodam, że jak czasami myślę o zdradach to nie widzę w nich sensu. No bo czy inna kobieta ma jakieś inne wyposażenie, którego nie ma nasza? To samo tyczy się facetów, wszyscy mają tak samo skonstruowane rurki. Poza tym czy przespanie nam się nawet z półbogiem daje nam cokolwiek jeżeli on nie jest nasz, jeżeli i tak rano rozchodzą się drogi kochanków? Chociaż w pewnych przypadkach jestem w stanie zrozumieć zdradzających np gdy jedna ze stron nie chce i unika seksu albo gdy próbuje rozstrzygać sprawy małżeńskie posługując się swoją seksualnością, np gdy kobieta odmawia seksu bo facet nie kupił jej futra, samochodu czy chociażby książki. W takich wypadkach jestem w stanie zrozumieć zdrajcę. W sumie jesteśmy tylko ludźmi a nasze ciała po prostu wymagają czasem odpowiednich ćwiczeń przeprowadzanych we dwoje.

piątek, 21 sierpnia 2015

przychodzi baba do okienka

Życie jest moją najlepszą muzą. Dziś w pracy doświadczyłem ciekawego przypadku, który mnie natchnął do napisania  tego tekstu. To doświadczenie tak na mnie wpłynęło, że być może powstanie nawet cykl notek.

Pewnie nie którzy z czytelników jeszcze pamiętają taki serial komediowy emitowany swego czasu na Polsacie tzn "Świat według Bundych" Ten serial do reszty i na zawsze określił czy wręcz wypaczył moje poczucie humoru. Stałym elementem prawie każdego odcinka była chwila, gdy All, głowa rodziny, sprzedawca damskich butów wchodził do domu wracając z pracy i od progu narzekał na swoją pracę a właściwie na klientki sklepu, które przyszło mu obsługiwać. I ja tak dziś jak All Bundy mam ochotę ponarzekać na jedną petentkę, która zawitała do mojego okienka.

Co prawda obsługa "okienka" to nie jest moje codzienne zajęcie, lecz dziś na chwilę przyszło mi zastąpić koleżankę, która na 15 minut musiała wyjść. Więc siedziałem i czekałem na wypadek gdyby zadzwonił telefon, lub gdyby ktoś zechciał o coś zapytać lub zostawić dokument. Nie brałem na stanowisko pracy żadnej pracy przypisanej do mnie gdyż zastępstwo miało trwać góra 15 minut. I pojawiła się ona, blondynka, krótkie włosy w wieku ok 40, 50 lat.
Od razu poinformowała mnie, że przychodzi do mnie po wydanie zaświadczenia gdyż w sąsiednim okienku nie ma koleżanki, czeka do niej spora kolejka a ja z jakiegoś powodu nikogo nie obsługuję. Grzecznie panią poinformowałem, że musi jednak poczekać w kolejce do koleżanki, która najpewniej poszła do kierowniczki uzyskać podpisy lub za potrzebą, że ja obsługuję w innym zakresie petentów. Pani jednak nie chciała dać za wygraną, przecież ja mógłbym wstać z krzesła podejść do sąsiedniego stanowiska i wydać jej to zaświadczenie, że to chyba potrafię. Odpowiedziałem, że mi przykro ale jednak tego nie potrafię i że musi poczekać w kolejce do okienka w którym wydają zaświadczenia.

Z jednej strony muszę powinszować tej pani, spokojnie i powoli mówiąc ta osoba w dwóch zdaniach zdążyła mi zarzucić trzy grzechy urzędników: małą ilość obowiązków ( no wiecie na kawkę i papierosa zawsze jest czas), brak chęci pomocy i brak kompetencji.
Wszystko byłoby ok gdybym tylko poczuwał się do popełnienia tych przewinień. Faktycznie w chwili w której podeszła do mnie ta pani nic nie robiłem, jednak kończąc rozmowę z tą personą już czekały do mnie inne osoby. Zresztą z czego mam się tłumaczyć, jestem przekonany, że nie ma takiej pracy, w której w każdy dzień, w każdej minucie bite osiem godzin pracownik nawet nie ma czasu się wysikać czy wymienić zdania z inną osobą lub po prostu musi zwykle poczekać aż np w moim wypadku wydrukuje się jakieś pismo. Czasem zdarza mi się zawiesić np patrząc w okno, przyznaję ale nie czuję, że wtedy nic nie robię. Są być może pracoholicy ale oni jedzą, śpią i nawet uprawiają seks w pracy. Teraz pisząc to wydaje mi się, że pracoholicy mają lepiej w pracy niż ja. Zresztą zanim znalazłem pracę w urzędzie, zdarzyło mi się pracować na budowie, w tartaku i zawsze były chwile, w których akurat nic się nie robiło. Być może w firmie tej pani, której jest właścicielką jest taki terror, że może ze swoimi pracownikami robić co chce, być może jej mąż też musi chodzić jak w zegarku, na szczęście nie jestem ani jej pracownikiem, mężem czy kochankiem tylko pracownikiem urzędu i charyzma tej pani  z łatwością mogła odbić się od mojego urzędniczego pancerza.
Oczywiście mogłem podejść do stanowiska pracy koleżanki i zacząć szukać tego pisma, zrobiłbym to gdyby była to sprawa życia i śmierci, lub gdybym wiedział, że koleżanka nie wróci. Nie miałem jednak w tej sytuacji ochoty robić jej bałaganu na biurku, po którym musiałaby układać na nowo wszystko przez kilka minut tym bardziej, że nie wiedziałem gdzie co ma. Zresztą nie znam jej procedur i do końca nie wiem jak odznacza sobie wydane zaświadczenia i czy osoba, która ma dostać zaświadczenie nie musi jeszcze jakichś dodatkowych warunków spełnić przed otrzymaniem pisma. Kobieta, która mnie odwiedziła, mimo dużej kolejki nie musiała czekać w niej nawet 10-ciu minut.

Zdarzenie to nie utkwiłoby mi specjalnie w głowie bo wiem, że ludzie są z takich czy innych powodów nastawieni negatywnie do urzędów. Być może ta pani musiała przed otrzymaniem zaświadczenia zapłacić jakiś zaległy mandat (mam cichą nadzieję, że tak, ale tego nie wiem niestety).
Rozumiem, też, że czasami, ktoś błądzi po urzędzie i grzecznie pyta gdzie ma się udać lub co zrobić, wtedy w miarę swojej wiedzy kieruję w odpowiednie miejsce taką osobę. Ta kobieta jednak próbowała swoim zachowaniem mnie upokorzyć, jednocześnie próbując coś załatwić poza kolejką tak jakby jej zasady nie dotyczyły a tego bardzo nie lubię. Skojarzyła mi się z taką babą-przedsiębiorcą na którą robi kilku pracowników a ona świetnie odnajduje się w dyrygowaniu pracownikami, że to potrafi najlepiej. Z drugiej strony pewnie ta osoba ma w głowie stereotyp urzędnika-darmozjada żyjącego z podatków. Więc myślę, że jesteśmy kwita, ona mnie nie lubi, ja jej też.

Zastanawiam się nad dodawaniem tekstów o moich kontaktach z petentami, nie wiem jednak czy to dobry temat do pisania. Muszę się zastanowić, ten tekst jednak nie wyszedł mi za bardzo śmieszny.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Nocny Mściciel - historia ilustrowana w oparciu o wstęp do powieści myśli nieskrywanych

Zachęcony sukcesem mojego poprzedniego postu tzn liczbą odwiedzin, pozytywnych komentarzy oraz przekonaniem, że w końcu stworzyłem coś z czego jestem zadowolony zaproponowałem zobrazować wstęp do powieści autorstwa myśli nieskrywanych
Niestety przeceniłem swoją wyobraźnię, talent rysunkowy i nie jestem tym razem do końca zadowolony z efektów. Powstało tylko 5 rysunków, mimo to poświęciłem im tyle czasu, że nie zdążyłem posprzątać mieszkania Natalii w niedzielę gdy była w pracy oraz nie napisałem artykułu o legalizacji prostytucji. No cóż niestety zawsze jest coś kosztem czegoś. 
Mam nadzieję, że Myśli Nieskrywane nie będą tak bardzo krytycznie ustosunkowane do tego co uczyniłem zainspirowany jego twórczością.
Uwaga zaczynam.

Jest noc, około 23.00, grupa "ultrasów" drużyny piłkarskiej Znicza Kacze Doły przechodzi przez rodzinne miasto środkiem ulicy. Na ulicach nie widać mieszkańców, poza jedną postacią, wydaje się, że czekającą na spotkanie z "kibicami". Ekipa jest zadowolona, mimo, że ich drużyna przegrała, oni czują się zwycięsko, gdyż obrazili na meczu obcokrajowców, swoim piłkarzom pogrozili łomotem za przegrany mecz, sędziego oblali piwem. Poza tym jak zwykle w dzień meczu manifestują swoją władzę w mieście. Śmiecą, piją ostentacyjnie alkohol, demolują przystanki autobusowe, straszą mieszkańców. Policja nie reaguje z obawy o swoje bezpieczeństwo.

Na grupkę "fanów piłkarskich" czeka pod latarnią niepozorna postać. Wygląda jak łajzowaty mieszkaniec miasta. To jednak nie jest człowiek, kiedyś owszem był człowiekiem ale już nim nie jest. Nie jest też duchem, w sumie to nie wiadomo czym lub kim jest. On też nie wie kim teraz jest, wie tylko, że jak przechodzi obok ludzi za dnia czuje ich złe uczynki i ma nieodpartą ochotę prostowania ich sumień w nocy, wręcz łamania tych sumień. Dziś padło na wspomnianą grupkę. Postać, którą nazywam Nocnym Mścicielem od pory w której działa wychodzi na przeciw grupie łysych mięśniaków.

Dochodzi do wymiany zdań między Nocnym Mścicielem a "kibicami". Grupce mężczyzn nie podoba się szalik Postaci, jest zielony a przecież ich kochana drużyna jest w barwach fioletowych. Zielony Mściciel natomiast upomina mężczyzn, że karygodnie się zachowują, wspomina o cierpieniach innych ludzi, których doświadczyli wskutek niewłaściwego zachowania pięciu "ultrasów".

"Ultrasi" jak to ultrasi nie lubią długo rozmawiać, sami wiedzą jak wygląda właściwe zachowanie i co decyduje o tym kto ma racje. Postanawiają uświadomić Nocnego Mściciela o swoich racjach otaczając go i rzucając się na niego z nożami, butelkami po piwach i kostką brukową wyrwaną z chodnika.

Po chwili możemy zobaczyć na ulicy wielkie plamy krwi po czterech byłych kibicach Znicza Kacze Doły. Nie wiedzieli biedacy, że wszystko co próbowali uczynić Nocnemu Mścicielowi tak naprawdę im się przydarzyło. Próbując wbić nóż w serce Postaci wbijali go sobie, próbując poharatać twarz szkłem przeciwnika szpecili własne twarze. Byli tak wytrwali w działaniach, że czterech z pięciu zginęło. Piąty przeżył bo umiał słuchać i przystał na warunki Nocnego Mściciela. Między innymi zgodził się zadzwonić na Policję i opowiedzieć o Nocnym Mścicielu a także zgodził się przeprosić artystę-malarza, którego on z byłymi kolegami dotknęli obelżywym słowem, któremu także żywy kibic miał za zadnie zlecić sporządzenie portretu pamięciowego bohatera, żeby ludzie potrafili go sobie wyobrazić. 
Nocny Mściciel poprawił tylko spodnie i w blasku księżyca udał się w stronę Kebabu prowadzonego przez Turka, który bije Polską żonę. Tej nocy czeka Postać wiele pracy, tej nocy w Kaczych Dołach zapanuje ślepa sprawiedliwość.

niedziela, 9 sierpnia 2015

sen o pracy urzędnika - komiks mojego autorstwa



 - o już świta, trzeba iść do pracy


- ale ładny dzień będzie, słońce świeci, wiater wieje i wogóle...
ło matko, ktoś zagląda prze okno
- puk,puk,puk

- czy mógłby mi pan powiedzieć jak ugotować zupę pomidorową?
 żona znowu zapomniała jak się ją robi 

- to nie wie pan?...
(po chwilowym zastanowieniu) zmień pan żonę, w ostateczności idź pan do baru mlecznego, tam panu dobrze zrobią (zupę pomidorową)

- panie, żona mnie chyba zdradza, dzieci ignorują, jak uratować naszą rodzinę?


najlepiej żonę ten tego od przodu a potem od góry a jak żona faktycznie ma kochanka to należy powtórzyć czynność z tym kochankiem, żeby żona się napatrzyła
dzieci nie są od kochania tylko od robienia na nie, z buta i do szkoły nawet w wakacje jak są niegrzeczne


 - teraz ja chcę porady..
-nie to ja chcę, byłem pierwszy w kolejce proszę pani...

- A,a,a,aaaaaaa.....

-jak to dobrze, że jest poniedziałek 5.00 rano,
nie będę miał tych głupich snów


Najgorsze, że ja czuję, że jutro dokładnie mnie to czeka o 5.00

czwartek, 6 sierpnia 2015

Kalwaria (ang. Calvary) - recenzja świetnego filmu

Często szukając filmu do obejrzenia trafiam na głupkowate komedie, w których pełno jest erotyki, filmy, których główną zaletą są efekty specjalne lub filmy zupełnie bez sensu. Rzadko trafia mi się utrafić film godny polecenia, wciągający, z przesłaniem, po którym jesteśmy mądrzejsi i jednocześnie nie nudnawy. Ostatnio obejrzałem "Calvary" - irlandzko - brytyjski film z 2014 r. i zdecydowanie uważam, że ten film należy do tej rzadszej kategorii.

Historia dzieje się współcześnie w jakiejś nadmorskiej, irlandzkiej mieścinie, nie długo po tym gdy wyszły na jaw pedofilskie uczynki  w kościele katolickim mające miejsce w latach 60-tych ubiegłego wieku.
Film rozpoczyna się od sceny w konfesjonale. Do księdza podchodzi mężczyzna, wyjawia, że był wykorzystywany przez jakiegoś księdza seksualnie, że zmarnowało mu to życie i że przez to po upływie siedmiu dni zabije swojego spowiednika, dobrego księdza tylko dlatego, że zabiciem złego księdza nikt by się nie zainteresował. Film opowiada o tych siedmiu dniach, księdza- spowiednika, któremu pozostaje czekać na koniec tego okresu.

Film przedstawia życie z perspektywy księdza, który musi pełnić swoją misję w czasie gdy instytucje kościelne są atakowane z każdej strony przez opinię społeczną a księży nie darzy się żadnym szacunkiem. Widzimy świat, w którym kościoły jeszcze stoją ale są puste a ludzie choć dalej pytają jak żyć to nie pytają o to już w kościele.

Film jest zlepkiem sytuacji w jakich może znaleźć się dzisiejszy ksiądz katolicki. Przytoczę tylko kilka poruszonych w filmie zdarzeń;
- praca księdza z ministrantem i żarty o podpijaniu wina mszalnego,
- praca z księdzem służbistą, zaczytanym w Biblii, mającym jednak problem z praktycznym podejściem do wiernych,
- rozmowy w konfesjonale z osobą chcącą popełnić samobójstwo ze względu na niemożliwość zaspokojenia popędu seksualnego,
- rozmowy z kobietą zdradzającą męża z murzynem, która chciałaby aby to ksiądz powstrzymywał ją przed zdradą, zapominając, że to jej rola,
- rozmowy z bogaczem, który życie poświęcił na gromadzeniu bogactwa,
- rozmowy z lekarzem, który pod wpływem pracy stracił wiarę,
- podejrzenia jakie może wywołać rozmowa dziecka z księdzem,
- spotkanie z gejem, który ma problem z tym, że zarabia na życie ciałem ( w sumie obalenie teorii, że homoseksualistą człowiek zawsze się rodzi i że w trakcie życia nie zmienia orientacji),
- opieka nad starym człowiekiem,
- pocieszanie młodej kobiety, której zmarł mąż.
- i wiele innych jeszcze wątków.

Żałuję, że nie obejrzałem tego filmu z Natalią bo mogłaby się wywiązać ciekawa dyskusja. Myślę jednak, że nic straconego, bowiem żeby odnaleźć wszystkie treści płynące z tego filmu, należałoby go kilka razy obejrzeć. Poza tym film nie jest pozbawiony humoru i dobrych "złotych myśli". Gorąco polecam.

sobota, 1 sierpnia 2015

nominacja dobrych myśli - 3 chwile z życia, które dobrze wspominam

Zostałem zobligowany przez myslinieskrywane, w związku z jego nominacją do opisania trzech miłych wspomnień z mojego dotychczasowego życia.
Przyznam się, że miałem problem z wyborem miło wspominanych przeze mnie sytuacji. Nie żebym nie miał czego wspominać, również nie chodzi o to, że nie doceniam tego co mnie w życiu spotyka. Gdy otrzymałem nominację zdałem sobie sprawę, że dużo łatwiej sięgnąć mi pamięcią do spraw, które mnie rozczarowały, zdenerwowały czy też doprowadzały do rozpaczy niż do spraw, które mogę miło wspominać. To chyba nie tylko moja przypadłość, ale również większości ludzi. Wydaje mi się, że gdy coś miłego nas spotyka to owszem cieszymy się ale zarazem chcemy otrzymywać tego szczęścia coraz więcej, przestajemy się cieszyć z tego co nam się przydarzyło, przyjmując to za coś normalnego, za coś co nam się należało, jednocześnie dążąc do jeszcze większych dawek szczęścia. Z negatywnymi zdarzeniami jest inaczej, te pamięta się bardzo dobrze. Taką mam teorię. W każdym razie inicjatywa pisania o miłych zdarzeniach jest jak najbardziej słuszna. Od czasu do czasu należy sobie przypomnieć, że zdarzają się nam w życiu nie tylko rozczarowania i że nasze życie nie jest ciągle tylko w szarym kolorze.
Oto moje trzy miłe wspomnienia z którymi pragnę się z wami podzielić.

1/ W liceum nie miałem lekko, mimo, że byłem jednym z lepszych uczniów, to w klasie w której było wielu sportowców na pierwszym miejscu był jednak sport a ja fizycznie odstawałem wyraźnie od najlepszych.. Będąc na obozie letnim na Kaszubach ze swoją klasą wzięliśmy udział w turnieju piłkarskim z innymi rówieśnikami z innych szkół. Wystawiliśmy dwie drużyny. Oczywiście znalazłem się w tej słabszej. Naprawdę niczego tak wtedy nie pragnąłem jak utrzeć nosa bardziej wysportowanym kolegom z klasy, którzy wręcz z nas się śmiali. Ten turniej był turniejem mojego życia. Świetnie mi szła gra na bramce. Dzięki głównie mojej postawie wygrywaliśmy lub remisowaliśmy a kolegom z klasy, teoretycznie bardziej wysportowanym trafiały się porażki. Nie wygraliśmy jednak turnieju, moja drużyna zajęła drugie miejsce, niestety za naszymi kolegami z klasy nad czym ubolewam mimo to jednak i tak wygraliśmy ich szacunek. Od tego momentu moje życie w liceum stało się dużo bardziej znośne. Powiem nawet, że do mojego polowego łóżka na obozie w nocy zawitała koleżanka z klasy. Twierdziła, że pomyliła namioty ale ja wiem swoje.

2/ Kolejne miłe wydarzenie z mojego  życia, o którym chce wspomnieć miało miejsce gdy po dwóch latach na bezrobociu poszedłem w końcu się wyrejestrować. Długo o tym marzyłem, comiesięczne podpisywanie listy w Urzędzie Pracy bardzo mnie dołowało. Pracownicy tego urzędu wydawało mi się, że traktowali bezrobotnych jak niedorozwojów, jak ludzi nie umiejących sobie poradzić w życiu, fajtłapy. Zapamiętałem taką sytuację, że raz jeden, jedyny raz wysłali mnie z urzędu pracy na rozmowę o pracę do jakiejś firmy, gdy zapytałem czy w to miejsce wysłali inne bezrobotne osoby to kobieta, która była w pokoju z pracownikiem urzędu który mnie obsługiwał, roześmiała się pod nosem, w dość jednak głośny, lekceważący sposób. Trochę mnie to ubodło, zwłaszcza, że pytanie wydało mi się sensowne. Nie odezwałem się jednak wtedy, pomyślałem, że będę mądrzejszy. Pani, której przyszło mnie wyrejestrować z grona bezrobotnych miała bardzo zdziwioną minę gdy to robiła, czym zrobiła mi wielką przyjemność, to tak jakbym rzucał pracę w znienawidzonej firmie, mając lepszą ofertę i wiedząc, że nie mają osoby, która mogłaby mnie zastąpić.

3/Ostatnie miłe chwile z mojego życia o których chce wspomnieć to wywołany moim zachowaniem niepochamowany śmiech  mojej Natalii. Uwielbiam rozśmieszać wieczorami moją Natalię. Ona udaje, że śpi a ja podchodzę do niej  i słowami próbuję ją rozśmieszyć tak, żeby nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Nie zapomnę jak nie mogła złapać tchu gdy np:
- stwierdziłem, że mężczyzna pasuje do kobiety jak kij do szczotki,
- udowadniałem, że słowa: "chwytać", "chycić" muszą pochodzić od słowa "cyc",
- kazałem się nazywać " przyczajonym tygrysem, ukrytym smokiem",
- lub gdy do mojej Natalii mówiłem słowami Khala Drogo z "Gry o Tron" coś w stylu: moje Ty niebo gwieździste, słońce oświecające" itp itd., nie pamiętam co wtedy mówiłem, pamiętam tylko jak się śmiała.

I to wszystko co chciałem dziś napisać o moich miłych wspomnieniach. Przepraszam za dłuższą nieobecność. Czasami wena nie przychodzi do mnie przez dłuższy czas.