niedziela, 23 listopada 2014

Piwo z przepowiednią - opowiadanie część 1

Pragnę wam opowiedzieć historię, która się jeszcze nie wydarzyła. Wszystko jest jednak możliwe i kto wie czy się nie wydarzy w przyszłości.
Stalowa Wola to małe miasto. Bieda aż piszczy. Pracy nie ma, zresztą podobnie jak w całym kraju a jak jest już ta praca to i tak wystarcza tylko na szarą egzystencję. Młodzi i zdolni wyjechali za granicę bądź do większych miast w poszukiwaniu pracy. Zostali tylko Ci co nie mogą wyjechać. Dobrze jest tylko tym co żyją z pracy innych. Od niedawna sytuacja jednak zaczęła się zmieniać. Nasz nowy prezydent miasta, ambitny, młody człowiek z afro na głowie sprowadził do lokalnej społeczności nowego inwestora. Inwestor ten w kilka miesięcy postawił nowy zakład pracy i zaczął zatrudniać pracowników. Miasto zacierało ręce na pieniądze z podatków. Ludzie w końcu mogli dostać upragnioną pracę. Wszystko to dzięki Katarzynie M. właścicielce nowego zakładu. Ta ok 30-letnia długowłosa brunetka szybko zyskała szacunek mieszkańców miasta i okolic. Stała się bardzo rozpoznawalna. Nie było tygodnia, żeby jakieś lokalne media nie napisały o niej lub nie przeprowadziły z nią wywiadu w telewizji, radiu, gazecie czy portalu internetowym. Sama chętnie też się wypowiadała. Ta niewysoka kobieta ubierająca się zawsze w czarne kolory, obwieszona różnymi srebrnymi ozdobami i z przykuwającym uwagę  tatuażem modliszki na szyi  była uosobieniem nie tylko przebojowej bizneswoman ale i obiektem westchnień każdego mężczyzny a i pewnie nie jednej kobiety. Sukces Katarzyny M. był prosty. Wybudowała w mieście browar. Wiadomo, większość mężczyzn lubi piwo a jęczmienia i chmielu na okolicznych polach nie zabraknie. Katarzyna M. nie produkowała jednak zwykłego piwa bowiem do każdej butelki była dołączona karteczka z przepowiednią. Przepowiednie, wróżby, horoskopy  lubią wszystkie kobiety toteż po piwo sięgały często i one. Żeby tego było mało, pojawiła się z czasem lokalna legenda, że przepowiednie naprawdę się spełniają. Piwo nie było tanie i mimo to, że było sprzedawane w lokalach należących do Katarzyny M. rozlokowanych tylko na terenie Stalowej Woli to nie brakowało bogatych klientów przyjeżdżających z najróżniejszych stron kraju a nawet świata chcących napić się lokalnego trunku, żądnych poznania przepowiedni.
Mniej więcej w czasie jak produkt Katarzyny M. był już mocno rozpoznawalny wróciłem do Stalowej Woli. Byłem wtedy 29-letnim księdzem, który ukończył prawo kanoniczne na KUL-u w Lublinie, z jakimś już doświadczeniem posługi kapłańskiej. Po kilku latach spędzonych w małych parafiach wreszcie mogłem wrócić do mojego, rodzinnego miasta. Stalowa Wola z początku spodobała mi się. Na ulicach było mnóstwo zadowolonych twarzy. Bary, pizzerie, kebaby, dwa kina, galerie były pełne ludzi. W mieście powstawały nowe budynki mieszkalne. Remontowano ulice, po których jeździły drogie samochody. Włodarze miasta miały środki na nowe pomniki, oczywiście naszej chlebodawczyni też już stawiano pomnik. Z czasem jednak zmieniłem zdanie o "Stalówce". W powietrzu unosiła się jakaś dziwna aura niepokoju. Ludzie mieli pieniądze, byli zadowoleni ale to była jakaś dzika radość. W mieście było mnóstwo przestępstw, rozbojów, kradzieży gwałtów nie mówiąc już o pijaństwie. Sam bardzo zwątpiłem w to miasto gdy pewnego razu podeszła do mnie rezolutna babcia z moherem na głowie i zażądała 5 zł. Nie dałem oczywiście a ona mnie zwyzywała od pedałów w sutannie. Co za miasto, w innych okolicznościach to ona by mi dawała kasę, tak sobie wtedy pomyślałem. Ludzie odsunęli się od Boga. Za to zaczęli wierzyć w mamonę i oczywiście przepowiednie dołączone do piwa. Ludzie naprawdę w nie wierzyli. W konfesjonale wysłuchałem wiele historii związanych z przepowiedniami a to kobieta się żaliła, że mąż wygrał w totka dzięki przepowiedni i że ja zostawił jak tylko odebrał wygraną. Ktoś bardzo żałował bo dostał przepowiednię, że okradną sąsiada i że bardzo się z tego cieszył, gdy faktycznie go okradli. Nie zapomnę młodego studenta, który dostał przepowiednię, że po wypiciu piwa będzie biegał nago przed Powiatową Komendą Policji w biały dzień wyzywając ich od smerfów. Chłopak faktycznie to zrobił. Filmik z tego wydarzenia trafił do internetu. Sam się śmiałem gdy widziałem jak z komisariatu wybiegają w pośpiechu dwaj policjanci w tym jeden z niedokończonym kebabem w ustach i  leją chłopaka później pałkami po gołej skórze. Chłopak nie potrafił jednak znieść upokorzenia jakie na siebie sprowadził. Pochodził z dobrej, katolickiej rodziny. Tydzień po naszej rozmowie w konfesjonale popełnił samobójstwo. Do tej pory obwiniam się, że nie potrafiłem mu wtedy pomóc. Postanowiłem jednak pomóc innym. Porozmawiałem ze swoim proboszczem, ale on nic poza płomiennymi kazaniami z konfesjonału nie potrafił zrobić. Krzyczał z ambony: "Nie będziesz miał cudzych bogów przede Mną.", "Nie można służyć dwóm panom: Bogu i mamonie". Ludzie jednak nie chcieli słuchać. Przestali chodzić do kościołów. Nie chcieli słuchać żadnych słów krytyki w stosunku do Katarzyny M.  Ona im dala pracę, środki utrzymania, a kościół ją krytykował. Postanowiłem zrobić coś więcej niż mój proboszcz. Postanowiłem pójść do lokalu Katarzyny M. z księdzem Romanem i sprawdzić jak przepowiednia dołączona do piwa podziała na nas. Piwo było wyborne, tak jak słyszałem. Trochę szybko zaszumiało nam w głowach. Wypiliśmy tylko po jednym piwie ale nie wydawało mi się to nazbyt dziwne. Ot po prostu gorszy dzień. Trochę pośmialiśmy się z księdzem Romanem z naszych przepowiedni. Ksiądz roman dostał taką wyrocznie: "Dzisiejszej nocy będziesz spał z kobietą". Moja była taka: "Dzisiejszej nocy będziesz spał z mężczyzną". Znam księdza Romana, wiem, że jak i ja zawierzył się tylko Bogu, w każdym razie z pewnością ja nie jestem gejem. Piwo tego nie zmieniło. Spokojny w duchu postanowiłem wrócić do swojego pokoju na plebanii z myślą położenia się do łóżka

sobota, 15 listopada 2014

przemyślenia i zupa krem czosnkowa

Od kiedy poznałem Natalię odkryłem na nowo kuchnię.W moim domu rodzinnym, z którego pochodzę przygotowanie posiłków należało tylko do mamy. Tylko mama gotowała, piekła i smażyła, ja co najwyżej robiłem jedzenie tylko dla siebie i to zwykle były to kanapki. W kuchni Natalii jest inaczej. Wypracowaliśmy sobie takie niewypowiedziane porozumienie, że Natalia gotuje a ja później sprzątam. Co prawda nie zawsze to ja zmywam, sprzątam po posiłku, ale też nie zawsze Natalia sama gotuje. Często jej pomagam w krojeniu, obieraniu czy zajmuje się gorącymi naczyniami. W moim domu rodzinnym kuchnia jest domeną mamy, to ona gotuje i sprząta ale też decyduje co będzie zrobione do jedzenia. U Natalii mogłem zacząć uczestniczyć w procesach tworzenia jedzenia, mogłem podejrzeć jej warsztat, czegoś sam się nauczyć. Poza tym poznałem nowe smaki, których wcześniej nie znałem. Mama gotuje bardzo dobrze, wszystko co zrobi mi smakuje. Trudno żeby rodzona matka inaczej gotowała. Jednak są to wciąż te same smaki. Mama gotuje prosto, tak po wiejsku. Natalia choć nie wszystko jej się udaje tak jakby chciała to gotuje bardziej nowocześnie, próbuje nowych smaków. Nowe doznania kulinarne, których doznaje dzięki narzeczonej jaki i to, że aktywniej spędzam czas w Jej kuchni powoduje, że coraz śmielej zaczynam myśleć o samodzielnym gotowaniu jak i sam zaczynam szukać przepisów na potrawy które chciałbym samodzielnie lub wspólnie z Natalią przygotować. Z Natalią swego czasu zrobiliśmy już wspólnie pierogi z kaszą, serem i boczkiem o czym napisałem w jednej ze swoich pierwszych notek. Zrobiliśmy też prostą zupę serową, często robimy tez pizze czy zapiekanki. Ostatnio naszła mnie ochota na zupę krem czosnkową. Gdzieś przeczytałem o takiej zupie że istnieje i zapragnąłem jej spróbować, zwłaszcza, że wiele osób pisało, że jest bardzo smaczna. Tydzień chodziłem za Natalią żeby zrobiła taką zupę na obiad. Nie chciała. Nie wiem czy się jej nie chciało, czy wydało się jej, że to nie będzie dobra zupa a może po prostu chciała mi zrobić na złość. W każdym razie nie zrobiła mi jej. Nie odpuściłem jednak i  postanowiłem zrobić ją sam. Zgromadziłem produkty potrzebne na ok 4 porcje zupy: 2 główki czosnku, 1 cebulę, 6 ziemniaków, chleb na grzanki. Potrzebowałem jeszcze ok 1 litr bulionu. Natalia zgodziła zrobić mi potrzebny rosołek. Wykorzystała kostki rosołowe warzywne, marchewkę, selera, podsmażoną cebulę, liście laurowe i przyprawy do smaku. Resztę już ja zrobiłem. Obrałem czosnek i cebulę, pokroiłem drobno. Następnie cebulę i czosnek podsmażyłem na patelni i wrzuciłem do bulionu. Ziemniaki obrałem, pokroiłem w kostkę. Podsmażyłem je na tej samej patelni co czosnek i cebulę następnie dodałem do zupy. Gotowałem wszystko jeszcze ok 15 minut aż ziemniaki zrobiły się miękkie. Całą zupkę zmiksowałem. Zrobiłem jeszcze grzanki do zupy prażąc chleb pokrojony w kostkę z 2 drobno posiekanymi ząbkami czosnku. To jest dobry patent jak chce się mieć grzanki o smaku czosnku. I właściwie cała zupa była już gotowa. Wyszło świetnie. Trochę się bałem, że czosnek sprawi, że zupa będzie niejadalna, bałem się też jak może wyjść mi z tej zupy krem. Zupa ma niepowtarzalny smak, wbrew temu co się może wydawać jest to łagodny smak. Bardziej w niej czuć cebulę i ziemniaki, czosnek dodaje tylko dodatkowego smaku. Poza tym bardzo przyjemnie, przynajmniej dla mojego oka taka zupa wygląda i dzięki zmiksowanym ziemniakom jest to naprawdę krem. Może ta zupa nie wymaga nie wiadomo jakich umiejętności, ale jak coś się gotuje pierwszy raz to zawsze są obawy jak wyjdzie. Poza tym prostota to jedno z kryteriów, które sobie cenię w gotowaniu. Oprócz prostoty jest to dostępność składników, cena składników, szybkość przygotowania i smak.. Zupa krem czosnkowa biorąc pod uwagę te kryteria wypada bardzo dobrze. Co prawda trochę przy niej trzeba postać, ale składniki są tanie i dostępne, łatwo ją zrobić no i ma bardzo dobry, oryginalny smak. Natalii bardzo smakowało i mi również. Polecam wszystkim, zwłaszcza na jesień. A wygląda tak jak na zrobionym przez Natalię zdjęciu.

wtorek, 11 listopada 2014

piejo kury piejo, czyli wybory już tuż, tuż.

Już za pasem wybory samorządowe. Ze wszystkich wyborów te wybory są mi najbliższe sercu. Kandydatów startujących każdy trochę zna, bardziej lub mniej ale nie dlatego, że dowiedzieliśmy się o nich czegoś z plakatów, spotkań z wyborcami czy spotów wyborczych. To same kłamstwa. Kandydatów tych zna się bo mieszkają i działają (przeważnie) w regionach w których startują. A tak najbardziej to już mnie rozpala wybór sołtysa w mojej wsi. Pamiętam jak byłem kilka lat temu na wyborach sołtysa. Przyjechał wójt i wszystkim zakomunikował kogo mają wybrać. Przy tym objechał kontrkandydatów, że sprzeniewierzyli pieniądze jakie otrzymała ich fundacja na rzecz ochotniczej straży pożarnej o ile dobrze pamiętam.. Ponoć publiczne pieniądze były na prywatnym koncie. Kontrkandydaci kandydatki wójta tłumaczyli się, że to tylko dla oszczędności bo po co zakładać dodatkowe konto i generować dodatkowe koszty? Wójt straszył prokuraturą. I dobrze. Tylko czemu wcześniej tego nie zrobił? Nie muszę chyba mówić kto został sołtysem. Jeżeli dodam jeszcze, że kandydatka  wójta sprzedawała w sklepie i za odpowiednie głosowanie stawiała piwo pijaczkom, którzy się stawili dość licznie na wyborach to już chyba wszystko jasne. Wieś tańczy i śpiewa. Pierwszy raz i ostatni byłem na wyborach sołtysa. Pierwszy raz byłem i tak tylko dlatego, żeby nie wygrał kontrkandydat kandydatki wójta, który mi zalazł za skórę. Mierzi mnie bardzo, że osoby bez szkoły, odpowiedniego przygotowania i którym pazerność bije z twarzy pchają się do polityki. Jest tyle młodych osób, wykształconych, którym coś się jeszcze chce zrobić, którym fuszerka nie mieści się w głowie bo ich tego w szkole nie nauczyli. Czemu takie osoby nie startują? Podejrzewam, że tak jak i ja, nie chcą kopać się z koniem. Wolą spokojnie pracować z dala od polityki a ją samą zostawić pieniaczom. Rozśmieszyła mnie ostatnio ulotka agitacyjna jednego z komitetów wyborczych do rady gminy i powiatu. Jeden młody człowiek, którego znam osobiście chwalił się szkołą średnią i własną działalnością. Osobiście wiem, że osobę te wywalono ze szkoły średniej, bo nie dawała sobie rady, nie wiem czy zawodówkę chociaż skończyła, chociaż fakt, szkołę średnią ma zrobioną, skończyła jakąś szkołę dla dorosłych. Na jakimś spotkaniu z wyborcami osoba ta obiecywała, że jak dostanie się do rady gminy, to jej firma zrobi we wsi wybrukowane chodniki. No to ja już wiem po co ta osoba chce startować w wyborach. (zrobi chodniki jak wygra przetarg przeprowadzony przez gminę, a jak będzie radnym to przecież będzie łatwiej) Inni kandydaci też byli dobrzy, ze dwóch było tylko po podstawówce. Osiągnięciami też pochwalili się nie lada: jedna z pań startujących była członkinią koła gospodyń wiejskich, inna przewodniczącą rady rodziców w miejscowym gimnazjum. W wyborach do powiatu i wyżej nie znam kandydatów, nie wiem jakimi ludźmi są, wiem tylko jaka partia ich popiera. Jakby to coś miało pomóc w wyborach. Chodząc po mieście widziałem plakat wyborczy osoby, którą wspiera PO, hasło tej osoby to: Praca, Przedsiębiorczość, Rozwój. Idę dalej, widzę plakat osoby powiązanej z PIS, hasło to: Praca, Rodzina, Rozwój. Już wiem, że PO jest bardziej przedsiębiorcza, za to PIS bardziej rodzinny. W mieście w którym pracuje (Stalowa Wola) wszyscy zastanawiają się, kto zostanie prezydentem, stary wyga Ślęzak, niby bezpartyjny, ale od razu z twarzy widać, że komunista były no i młody wilk Nadbereżny, też bezpartyjny, ale sympatyzujący z PIS. Obaj mnie nie przekonują. Obu bije z twarzy to, że władza jest ich celem samym w sobie a nie środkiem do celu.
I tak ta nasza demokracja według mnie wygląda. Sienkiewicz miał racje: hu..., dupa i kamieni kupa. Po co w ogóle nam wybory skoro raz, ze startują osoby przypadkowe delikatnie mówiąc, a dwa, że nic nie wiemy o osobach na które głosujemy? Może to i lepsze niż władza Putina ale w cywilizowanym świecie to chyba już pora na zmiany. Według mnie wybory samorządowe są zupełnie niepotrzebne, to nie potrzebny koszt. Urzędnicy doskonale wiedzą co mają robić, obyli by się bez radnych, wójtów, starostów itp. Władze powinno dostawać się za realne zasługi a nie za pieniactwo. Według mnie jak ktoś chciałby dostać się do władzy powinien kończyć odpowiednie studia, powinien znać chociaż jeden język przyzwoicie i mieć jakiekolwiek pojęcie o prawie i ekonomii. W ogóle uważam, że osoby po studiach o odpowiedniej renomie, czy to po prawie, ekonomii, medycynie czy chociażby kulturoznastwie (inne kierunki oczywiście też, w zależności od potrzeb) powinny być kierowane obowiązkowo do pracy w administracji na rok, dwa czy 3 lata. Dostawali by prace i jakieś pieniądze, niekoniecznie duże, a potem mogli by odejść do prywatnego biznesu. Płacono by im za pracę, podejmowanie decyzji ale chociaż byśmy wiedzieli za co płacimy. Nie trzeba by im płacić dużo, w sumie za szkolenie studentów wszyscy płacimy. W urzędach byli by też zawodowi, doświadczeni pracownicy. Razem to połączenie młodości z doświadczeniem moim zdaniem dużo lepiej by się sprawdziło niż to co nam teraz politycy serwują. Wybory powinny być ale wśród samych urzędników. Oni powinni wybierać z pomiędzy siebie, kto ma nimi dowodzić. Co mnie interesuje kto rządzi? Mnie interesuje, żeby to wszystko było pchane do przodu. Takie mam zdanie.

piątek, 7 listopada 2014

jak zrobić miotłę?

Ciągle chodzi mi po głowie pomysł na napisanie notki o kobiecych sztukach walki. Mam nieodpartą chęć jej napisania. Dużo już jednak było u mnie notek o męskim spojrzeniu na kobiece zachowania. Poza tym boję się trochę reakcji kobiet zwłaszcza Natalii na to co mam zamiar napisać. Muszę to jeszcze przemyśleć, żeby nie przesadzić i niepotrzebnie kogoś nie urazić. Za to nie było żadnej notki o tym co mogą zdziałać moje rączki. A mogą zdziałać dużo, więc dziś notka jakiej jeszcze u mnie nie było.
Założę, się, że wielu was zastanawia się jak zrobić miotłę. Dziś się dowiecie, bo notka będzie o zrobieniu własnej miotełki. W moich stronach z których pochodzę, nie tak dawno jeszcze, gdy przychodziła zima czy była wczesna wiosna mężczyźni dorabiali sobie do pensji robiąc miotły z brzeziny. Nie tak daleko ode mnie, ok 30 km, w Rudniku nad Sanem i okolicach ludzie wyspecjalizowali się w robieniu rzeczy z wikliny. U mnie robiono, może i nadal w jakimś zakresie robi się miotły. Pamiętam, że w podstawówce część chłopaków w okresie "robienia mioteł" opuszczało zajęcia by robić miotły. Za zrobioną miotłę dostawali od 1 zł do 1,5 zł. W taki sposób zarabiali na słodycze ale też pierwszy alkohol czy papierosy. Nigdy nie robiłem takich mioteł zarobkowo, u mnie w domu akurat się tego nie robiło, ale wiem mniej więcej jak zrobić takie urządzenie do zamiatania. W swoim życiu zrobiłem z 10 mioteł na własny użytek. Dziś postanowiłem zrobić kolejną, jako, że po przywiezieniu drzewa z lasu na opał zostało mi trochę gałązek brzozy.
Mniej więcej tyle tego było, co na zdjęciu powyżej. Niewiele, ale na jedną niewyszukaną miotełkę wystarczy. Brzezinę oczyściłem z liści i ułożyłem tak jak na zdjęciu poniżej.
Przypomina już to trochę miotłę? Myślę, że już z pewnością każdy wie co mam zamiar zrobić. Gałązki obwiązuję sznurkiem od snopowiązałki jak na zdjęciu poniżej, ale myślę, że każdy inny sznurek też się nada.
Jeszcze trochę obwiązuję sznurkiem. Obcinam siekierą wystające za bardzo gałązki z części "miotącej", przycinam też "rękojeść". Wyszło mi to tak.
Teraz oplątuje miotełkę cienkim drutem i zdejmuję sznurek. Zauważcie że drucik kolorystycznie bardzo pasuje do brzeziny, jest prawie niewidoczny. Miotełka już jest gotowa.
Teraz pora na kontrolę jakości. Akurat trzeba posprzątać miejsce pracy, przekonamy się jak spisała się własnoręcznie zrobiona miotełka.
No może taka miotełka nie nadaje się do zamiatania paneli czy dywanu. W ogóle odradzam jej użycie w mieszkaniu czy domu. Świetnie jednak sprawdzi się w zamiataniu podwórka. Wymiecie liście, których grabki nie "złapią". Po wyborach przyda się do zamiatania wyborczych plakatów, których kandydaci z pewnością nie usuną z tablic z ogłoszeniami, a które z pewnością odkleją się w końcu od tablic i które wiatr przywieje na moje podwórko. Miotełka sprawdza się też zimą do omiatania oblepionych śniegiem butów. Można też wręczyć jakiejś czarownicy na prezent. Może na mojej miotle, żadna czarownica by nie poleciała bo jest za mała. Myślę jednak, że dla jakiejś młodej, początkującej czarownicy byłaby akurat.
I jeszcze jedna informacja dla kobiet, które mają facetów pochodzących ze wsi. Jeżeli Twój mężczyzna długo przebywa w stodole lub szopie, sam lub z sąsiadem to wiedz, że być może robi/robią miotły, no chyba, że robi/robią inne rękodzieła.


niedziela, 2 listopada 2014

o pracy ankietera słów kilka



Wielu różnych prac się w swoim życiu podejmowałem. Miałem okazję pracować jako pomocnik na budowie, operowałem młotem pneumatycznym, pracowałem w tartaku, zbierałem ogórki teraz pracuję w urzędzie. Nigdy do tej pory nie pracowałem jako ankieter. Ostatnio Natalia podjęła się pracy ankietera. Miała sprawdzić czy regularnie do mieszkańców wybranych ulic dostarczane są gazetki reklamowe jednego z marketów zajmującego się sprzedażą mebli. Zadanie wydawało mi się proste ale jak usłyszałem jak te ankiety miały wyglądać to już to zajęcie przestało mi się podobać. Natalia miała do zrobienia określoną ilość „rewirów”. Z każdego rewiru musiała zebrać określoną ilość ankiet. Za jeden zrobiony rewir miała dostać ok. 50 zł. Kuszące prawda? No przynajmniej dla niektórych może to być kuszące, zwłaszcza jak ktoś nie ma stałej pracy lub szuka okazji do dorobienia. Haczyk polega jednak na tym, że co najmniej połowa przepytanych osób musiało podać imię i nazwisko, no i telefon do siebie po to niby, żeby sprawdzić czy ankieter naprawdę zrobił te ankiety. Co prawda na ankietach była zapisana klauzula, że podane informacje mają być wykorzystane tylko do ewentualnego sprawdzenia czy ankieter wywiązał się z powierzonego obowiązku ale ja od razu domyślałem się, że ludzie nie będą chętni do udzielania takich informacji. Co innego jest udzielić informacji, że gazetki reklamowe dochodzą bądź nie, a co innego jest podać swój nr telefonu, imię i nazwisko. Sam osobiście nie podałbym chyba numeru z obawy, że telemarketerzy zaczną wydzwaniać do mnie zawsze w najmniej odpowiednim momencie ze swoimi super ofertami. Problem jest także w tym, że firma zlecająca ankiety miała też dość wyśrubowane oczekiwania w stosunku do ankiet, które miały być zrobione, np. nie można było dzwonić do domofonów i prosić o wpuszczenie do bloku, co było sporym utrudnieniem, zwłaszcza, że w naszym mieście co drugi blok ma domofon, w jednej klatce trzeba było robić  ankiety co najmniej w dwóch miejscach najlepiej na parterze i na ostatnim piętrze, ale oczywiście wszystkich ankiet w jednym miejscu zrobić nie można było. Wszystkie te wymagania w połączeniu z tym, że nie wszyscy byli w domu jak Natalia robiła ankiety sprawiło, że z jednym rewirem schodziło jej tak ze 3, 4 godziny.  Natalia sama robiła ankiety w piątek ale ja jej towarzyszyłem czekając na nią pod blokiem. Bałem się, że jakiś zboczeniec może jej otworzyć drzwi i że będzie potrzebowała pomocy. Może za dużo filmów się na oglądałem.  W sobotę moja luba miała do zrobienia dwa rewiry, a że miałem ochotę z nią spędzić czas a nie w oczekiwaniu na nią to postanowiłem zrobić jeden rewir za nią. Zresztą sam byłem ciekaw jak ta praca wygląda od strony ankietera. Było tak jak się spodziewałem. Dużo drzwi do których pukałem było zamkniętych. Większość ludzi patrzyło na mnie jak na potencjalnego oszusta. W sumie nie dziwiłem się sam bym był bardzo ostrożny. Jeżeli ktoś otworzył drzwi to była to zwykle kobieta. Sprawdzałem w ten sposób swój urok osobisty, czy kobieta po krótkiej rozmowie i spojrzeniu w oczy da mi swój numer telefonu. Miałem sukcesy. Jedna pani w wieku ok. 40 lat powiedziała, mi, że zwykle tego nie robi ale mi, właśnie mi da swój numer telefonu. Natalii tego nie mówiłem, ale jedną kobietę oderwałem od sprzątania, była dość „luźno ubrana” czym świadomie mnie wprowadziła w zakłopotanie. Od niej też dostałem numer telefonu. Spotkałem też jedną dziewczynę, co przez jakiś czas pracowała w ankietach, świetnie mnie rozumiała więc dała mi numer. Opowiedziała mi trochę o swojej pracy. Jej gorzej płacili i jeszcze więcej wymagali. Ankiety to jednak nie łatwy kawałek chleba. Najgorzej mi szło o dziwo ze staruszkami. Część z nich bardzo niegrzecznie zatrzaskiwało przede mną drzwi. Może bały się, że zechce je wykorzystać w stylu „na wnuczka”?. Od kilku  panów też dostałem numery telefonów. Co prawda nie spotkałem się z takimi sytuacjami, żeby mi ktoś ubliżał, czy jakoś obrażał to mimo to czułem się źle, że ludzie na mnie spoglądali jak na kogoś kto niepotrzebnie zawraca im gitarę. Zrobiłem tylko 1 rewir. Zeszło mi z tym ponad 3 godziny. Jak pisałem, nikt mi nie naubliżał ale miałem już tej pracy serdecznie dosyć. Nie zapomnę jednak ostatniego numeru telefonu, który pozyskałem. Była to starsza pani, z aparycji naprawdę przyjemna. Nie wyglądała na siejącego ogniem mohera ale na typową babcię. Mimo to nie była chętna na to żeby dać mi numer telefonu. Jednak gdy uciekł jej kot z mieszkania gdy otwierała mi drzwi, zaproponowałem, że pomogę jej go złapać. A babcia w zamian za tę przysługę zaproponowała mi, że da mi numer telefonu Kot na szczęście był leniwy, nie drapał, nie bał się, mimo to uciekł mi na ostatnie 4 piętro. I tak oto dokonało się. Babcia dostała swojego kota a ja telefon, którego brakowało mi do skończenia ankiet i rewiru. Ciekawe jakie przygody przeżyła na ankietach Natalia. Nic mi nie mówiła. W sumie nie było tak źle. Przy takiej pracy można poznać wiele ciekawych osób, przynajmniej się na chwilę z nimi zetknąć. Mimo to nie mam ochoty na kolejną taką pracę. Już wolę swoją pracę urzędnika, mimo, że w niej też mam kontakt z ludźmi.