czwartek, 30 kwietnia 2015

z okazji 1 maja: Znienawidzone zawody : przysięga hipokryta

To będzie piękny dzień. Uśmiechnął się do odbicia w lustrze łysy jakby kombajn skosił ok 45-cio letni doktor Zygmunt Teliga, który od kilku lat jest lekarzem rodzinnym w ośrodku zdrowia w Zapuszczonym Gaju oraz prowadzi prywatną praktykę lekarską również w ośrodku zdrowia. 
Doktor  Zygmunt popatrzył na swoje wymarniałe ciało, blade jak śmierć, prawie pozbawione mięśni. Pomyślal, tyle lat chlania wódy i palenia cygar a ja jeszcze świetnie się trzymam. Marskość wątroby i pylica płuc jak nic postępują ale życie jest piękne. Ubrał się i zszedł na śniadanie. Tam już jego żona, wzięta pani pediatra Zofia szykowała śniadanie dla całej rodziny. Córka Michel - studentka 1 roku medycyny i syn Piero uczeń prywatnego liceum siedzieli grzecznie za stołem. Jak pięknie. Wzruszył się doktor Zygmunt. Wzruszenie jednak szybko zamieniło się w złość gdy zobaczył na talerzu tylko kromkę chleba z białym serem. Gdzie boczek, gdzie szynka i jajka po wiedeńsku kobieto? Zarzucił pytaniem lekarz, dostałem wczoraj w prezencie od wiejskiej kobiety w podzięce za wypisane zwolnienie L-4 toć było tylko mi je teraz podać. Ty zapijaczona mordo, Ty hu.. złamany. Gdzie byłeś pół nocy. Miałem dyżur kochanie. Odpowiedział stanowczo i głośno doktor Zygmunt. Ty dyżur? jaki dyżur, jesteś tylko lekarzem rodzinnym, z tą Grażynką się pewnie gziłeś. Wyluzujcie. Zapalcie sobie jointa. Podpowiedział skłóconym rodzicom Piero i wyszedł na zewnątrz zajarać. Tato, tato, kocham Cię, daj mi tysiaka, potrzebuję bo idę z Alfredem do restauracji. To nasza rocznica. Lekarz wstał od stołu. Powiedział: Dość, idę do pracy. Wychodząc zobaczył jeszcze syna, który próbował podpalić skręta. Syn nie popatrzył na ojca, nic nie powiedział ale pokazał ojcu podniesiony do góry kciuk na znak, chyba, że jest dobrze. Doktor Zygmunt wsiadł do auta i zaczął pędzić do ośrodka, gdyż był już spóźniony dobrą godzinę. Przy 140 km//h minął znajomego policjanta Józka, pomachał mu nawet ale czy widział? Przy takiej prędkości mógł nie zauważyć,stwierdził doktor Zygmunt. W ośrodku już czekała kupa ludzi, głównie stare babeczki. Lekarz wszedł do gabinetu. Zobaczył pielęgniarkę Grażynkę z wypiętą do klepnięcia pupą, na biurku leżał pęd kiełbasy i setka wódki. Nareszcie w domu. Uśmiechnął się sam do siebie doktor Zygmunt. Po pół godziny doktor zaczął pracę. Zwykle były to babeczki z chorymi dzieciakami. Doktor nie wiedział co im jest ale wiedział, że w takich wypadkach na wszystko dobre jest antybiotyk. Gdy ktoś się upierał, że to na pewno nie pomorze to zlecał badania, które można było zrobić w ośrodku zdrowia czekając w kolejce po kilka miesiący lub za odpowiednią kasę gdy klient przyszedł do doktora Zygmunta, gdy akurat przyjmował prywatnie. Gdy i taki zabieg nie pomagał to wysyłał do innego specjalisty, który jednak dysponował podobną wiedzą co on, aczkolwiek zwykle miał inne podejście do dolegliwości i leczył na co inne niż doktor Zygmunt. W dzisiejszym konkretnym dniu doktor Zygmunt zapamiętał jednego konkretnego pacjenta. Przyszedł do niego Siewca Zamętu, chciał dostać zaświadczenie, że jest zdrowy, potrzebne to mu było gdyż takie zaświadczenie było wymagane w jego nowej pracy. Doktor Zygmunt zapytał czy Siewca jest zdrowy, Siewca kiwnął głową wiec doktor Zygmunt wypisał na wyrwanym z zeszytu skrawku papieru nieczytelny hieroglif, i zażądał 20 złotych. Siewca zażądał paragonu, bo nie wiedział za co ma płacić, przyszedł przecież do publicznego ośrodka zdrowia. Doktor Zygmunt jak zawsze w takich momentach krzyknął i chciał wypchnąć kłopotliwego pacjenta z gabinetu każąc mu iść do innego "specjalisty" ale Siewca zapłacił, bo potrzebował papieru w duchu myśląc, że jeszcze tu wróci z kolegami z urzędu (skarbowego). Lekarz górował. W końcu wszyscy ostatecznie mu płacą, tak to już jest ze służbą zdrowia. Pod koniec dnia pracy odezwał się telefon doktora Zygmunta. To dzwonił zaprzyjaźniony doktor Budyń zaniepokojony skargą jaką złożył na doktora Zygmunta pacjent bez nóg, któremu doktor Zygmunt odmówił wydania zaświadczenia o niezdolności do pracy. Budyń, tyle lat jesteś lekarzem a taki głupi, znam całą komisję orzekającą, ze wszystkimi piłem wódkę, znam sędziów, guzik nam zrobią poza tym zachowałem się zgodnie z wytycznymi Narodowego Funduszu Zdrowia. Lepiej powiedz mi czy to normalne, żebyśmy leczyli też bezdomnych? Przecież nie mają pieniędzy, nie pracują nie odprowadzają składek zdrowotnych. Do roboty powinni ich wysłać a nie kazać nam ich leczyć za darmo. Trzeba to zmienić. Jedziesz ze mną Budyń strajkować do Warszawy? Poza tym wiesz, że my zarabiamy o połowę mniej niż lekarze w Angli czy Niemczech? Siostra Grażynka też uważa, że zarabia o połowę za mało. Jedzie z nami strajkować. Tak nie może być. Po skończonej rozmowie doktor Zygmunt pojechał dyżurować na noc do pielęgniarki Grażynki, gdyż akurat jej mąż pojechał za pracą do Anglii a ona biedna sama została w kraju. Wiedziałem, że to będzie piękny dzień. Pomyślał doktor Zygmunt i zasnął.

wtorek, 28 kwietnia 2015

dlaczego fakt, że czytasz książki mnie nie podnieca

Gdyby ktoś mnie zapytał jakiś czas temu jaka powinna być moja idealna kobieta to dałbym tej osobie odpowiedź, że powinna to być brunetka, mieć zaokrąglone, kobiece kształty, raczej duże piersi, chociaż nie jest to aż tak istotne, długie włosy, spięte w kucyk i powinna nosić okulary. Jestem zboczony na punkcie okularów, im większe tym bardziej na mnie działają. Powinna być osobą w miarę inteligentną ale ja powinienem czuć, że góruje nad nią, powinna być zaradna ale wobec mnie powinna być bezradna. Powinna być osobą obdarzoną dużą ilością empatii dla innych i nie powinna być cwaniakiem ukierunkowanym na osiąganie celu bez względu na zło jakie wyrządza. Taka wydawała mi się moja Natalia po pierwszym naszym spotkaniu. W swoim płaszczyku, grubym swetrze, okularach i szaliku wyglądała jak młoda pani profesor. Gdy mi opowiedziała o sobie, wolontariacie, organizowanych spotkaniach i zamiłowaniu do książek stwierdziłem, że nie jest pustą lalą lecącą na kasę i że ma osobowość. Jednocześnie widziałem, że jest lekko zakłopotana co z kolei mnie ośmielało. Po kilku kolejnych spotkaniach mój zachwyt tylko rósł, zwłaszcza jak widziałem jaką ilość pochłania książek. Zawsze wydawało mi się, że jeżeli ktoś dużo czyta to oznacza, że ma bardzo dużą wiedzę, jest racjonalny zaradny a mnie inteligentne, zadziorne kobiety zawsze interesowały zwłaszcza jak okazywały słabość wobec mnie. Teraz sobie przypomniałem, że zwykle  zanim przestałem być wolny oglądałem się za dziewczynami czytającymi publicznie książki. I choć zwykle z urody były przeciętne to z książką w blasku dnia nabierały seksapilu. Myślałem tak bo sam bardzo mało czytałem. Gdy byłem w podstawówce wypożyczałem bardzo dużo książek, nawet blisko 50 rocznie ale z tego dużo było komiksów i książek, których nie przeczytałem. W liceum z braku czasu czytałem tylko lektury szkolne ale przyznam, że wszystkie opasłe tomy np "lalkę:, "Nad Niemnem" czy "Chłopów" przeczytałem i to nawet zrobiłem to z radością. Po liceum moje zamiłowanie do książek bardzo spadło, szkoda było mi kasy na nowe, a z biblioteki nie wypożyczałem nic bo jak sam sobie wmawiałem za dużo z tym zachodu, no bo mieszkałem na wsi. Zwykle czytałem jedną, dwie książki w roku  i było to spowodowane nudą, brakiem innej rozrywki. Tak było gdy byłem za granicą dorobić na wakacjach na drugim i trzecim roku. Tak było gdy remontując stary oddział szpitalny w Otwocku znalazłem książkę rzuconą na podłogę w pobliżu kupki gruzu i starego łóżka szpitalnego. Raz zdarzyło się a nawet dwa przeczytać książkę bo chciałem zaimponować kobietom. Teraz Natalia wmusza we mnie książki jako, że czyta ok 50 - 80 książek rocznie, czasem jej się uda jak mam gdzieś daleki wyjazd autobusem albo tak jak ostatnio na spotkaniu jej grupy czytającej książki, podstępnie mi jedną wciśnięto do przeczytania. 
Dziś mam trochę inne poglądy na czytelnictwo. To, że ktoś czyta dużo książek nie oznacza, że jest inteligentny, seksowny, no może czytanie książek w parku jest lepsze od picia piwa schowanego w papierowej torbie ale dostrzegam też wady czytelnictwa. Zajmuje bardzo dużo czasu . Przeczytanie książki zajmuje mi ok 8 - 10 godzin a jej filmowej ekranizacji 90 minut. Różnica w czasie jest ogromna. Oczywiście, że w filmie nie ma wszystkiego tego co jest w książce i że nie rozbudza tak wyobraźni ale za to jest czas na obowiązki, zmywanie naczyń, gotowanie, sprzątanie, wyjście na spacer czy gdziekolwiek. Czasami przy ilości książek jakie czyta moja Natalia wydaje mi się, że brakuje jej czasu na inne sprawy w tym na mnie. Dlatego akcja 52 książki w rok to dla mnie porażka. Nadmierne czytanie książek może być zwykłym nałogiem i nic w tym fajnego. Czytanie książek z moich obserwacji nie ma większego wpływu również na słownictwo. Zasobu słów jak widzicie mi nie brakuje, choć bardzo mało czytam i uwierzcie mi moja czytająca połówka klnie dużo bardziej niż ja. Zastanawiałem się jaka jest tego przyczyna. Według mnie to, że ktoś nie czyta książek nie znaczy jeszcze, że nic nie czyta. Osobiście wiele czasu spędzam na czytaniu w internecie przeróżnych artykułów, uwielbiam czytać wiadomości. Toteż wcale mnie nie przerażają statystyki, że przeciętny polak czyta od 0,5 do 2 książek rocznie. Według mnie książki dziś to zwykła rozrywka. Kiedyś w średniowieczu książka, umiejętność czytania i pisania to było coś. Dziś to jest podstawa a książki to rozrywka dla mających czas. Osobiście nie mam nic przeciwko książkom, czytającym ale dla mnie książka dziś to stenogram filmu. I każdy niech wybierze co jest dla niego lepsze.

sobota, 25 kwietnia 2015

mały skurczybyk

Dzisiejsza notka będzie zupełnie inna od pozostałych. Pokażę wam wnętrze swojego umysłu, zobaczycie co w nim jest chociaż i tak część mnie a właściwie chyba większość mnie uważa, że nic z tego nie zrozumiecie. Nawet jest we mnie taka myśl, że sam jestem w stanie zrozumieć to co piszę tylko teraz i za jakiś czas, może nawet jutro a może za miesiąc będę się zastanawiał o co mi chodziło. Mimo wszystko chcę sprawdzić jak zareagujecie na ten tekst, poza tym mam duży banan na twarzy pisząc to co piszę a o to w tym moim pisaniu też chodzi, żeby mieć z tego radochę. No więc do dzieła.
Będąc dzieckiem wyobrażałem sobie, że mam w głowie małego człowieczka, który mi podpowiada co mam robić w różnych sytuacjach. Mogłem go posłuchać albo i nie, ale zazwyczaj słuchałem bo wiedziałem, że chce dla mnie dobrze. Wydawało mi się, że jest to moje stare wcielenie z poprzedniego życia a ja jestem jego kolejnym wcieleniem, wypadkową jego życia. Nie wydawało mi się, że będąc jakby efektem jego ludzkiej działalności, wszystkim co stworzył w poprzednim życiu będąc sobą, mógłby chcieć źle dla mnie. Toteż chociaż nie zawsze się z nim zgadzałem to przynajmniej go słuchałem. Wyobrażałem go sobie jako wesołego, dowcipnego, szczupłego i w dodatku łysiejącego czterdziestolatka z ogromną wiedzą. Wiedział jak się postępuje z kobietami i jak zrobić by Cię lubiły. Czytał ze słów moich znajomych, ich zachowań co tak naprawdę myślą. Był moim nauczycielem. To nie było tak, że zawsze chciał dla mnie dobrze, czasem puszczał mnie w maliny i się potem ze mnie śmiał ale to miało swój cel a mianowicie zdobycie doświadczenia. Nie polegało to również na tym, że w momencie gdy należy podjąć decyzję on podsuwał mi gotową odpowiedź ale na tym, że decyzję podejmowałem sam a on później gdy byłem sam analizował ją ze mną. Wiedziałem, że odejdzie. Wiedziałem, że gdy zacznę dorastać przestaniemy rozmawiać, wiedziałem, że będę musiał sobie radzić sam i wiedziałem, że być może kiedyś po śmierci sam stanę się doradcą swojego przyszłego wcielenia. Oczywiście nie wierzyłem w to co teraz piszę. Nie zmieniłem wiary. Lubiłem tak sam ze sobą rozmawiać, a dialog jak to dialog wymaga dwóch rozmówców. Poza tym fajnie mieć świadomość, nawet taką wymyśloną, że jest ktoś, tylko dla Ciebie,, kto cię doskonale zna i rozumie, kto Cie nie zawiedzie i będzie wsparciem w każdym momencie. W czasach gdy byłem już nastolatkiem, lubiłem sobie wyobrażać, że prowadzę dialog np z dziewczyną, która mi się podoba, z dziewczyną z którą się spotykałem , nauczycielką polskiego czy ojcem. Tak sobie teraz myślę, że być może nie rozmawiałem z tymi osobami we śnie czy wyobrażając sobie rozmowę leżąc na łóżku a rozmawiałem z podszywającym się pod te osoby tym łysawym człowieczkiem. Teraz już nie prowadzę takich rozmów a szkoda bo czasami podczas takich chwil udawało mi się znajdować ciekawe rozwiązania moich problemów.
Dziś jako 30-letni facet uważam, że jestem bogaty w doświadczenia i zwykle bez zastanowienia podejmuję decyzje. Może chodzi o to, że dowiedziałem się kim jestem i kim chce być. Skoro wiem kim jestem nie potrzebuję się zastanawiać w momentach życia w którym muszę wybrać co dalej. Nie zastanawiam się co jest dla mnie odpowiednie: dom, rodzina, stabilna praca czy kasa, życie pełne wrażeń i uniesień. Wybrałem w pewnym momencie ostatecznie i znalazłem swój schemat. A może jednak wręcz odwrotnie, zapomniałem kim mam być, zaprzątając sobie głowę przyziemnymi sprawami: zdobyciem pieniędzy, pracą, rodziną, nałogami i drobnymi przyjemnościami. Wydaje mi się teraz, że zaskakująco szybko podejmuję decyzje a co jeżeli zdarza mi się źle wybierać? A co jeżeli będąc w formie w którą się wtłoczyłem nie dopuszczam do siebie myśli, że źle wybrałem, że czegoś nie widzę i nie zrobię tego co powinienem zrobić albo nie dostanę bądź nie doświadczę tego co tak naprawdę powinno być moje, co by mnie uszczęśliwiło? 
Od dziecka wierzę, że rodząc się każdy z nas ma jakąś rolę do odegrania w życiu. Być może chodzi o tylko jeden uśmiech puszczony w odpowiednim momencie do odpowiedniej osoby a może chodzi o coś zupełnie innego. Może chodzi tylko o jeden moment w życiu a może o całe nasze życie. W każdym razie ja już wiem jaki chcę swój cel, chcę swoim życiem pokazać normalność, spokój, nieśpieszne radowanie się i że można tak przeżyć całkiem udane życie.
Co jakiś czas, bardzo rzadko, mając czysty umysł, nie zaprzątnięty troskami pod wpływem czegoś dla mnie pięknego np nowej, świetnej bądź na nowo odkrytej piosenki słuchanej w jadącym autobusie lub też podczas spaceru obserwując naturę, wydaję mi się, że się budzę ze snu i że faktycznie widzę rzeczy takimi jakie są, skupiam swoje oczy na laptopie, widzę moje palce uderzające w klawiaturę, widzę ramy komputera i wiem, że to wszystko autentycznie teraz jest. To zaskakujące. Raz miałem takie przebudzenie będąc na mszy, służąc jako ministrant. Obudziłem się, zobaczyłem obok siebie inne dzieci, księdza z kielichem i ludzi za swoimi plecami. Przeraziłem się. Pomyślałem sobie a co jeżeli ktoś zobaczył? Co jeżeli ktoś zobaczył, że się właśnie obudziłem? Podczas takich chwil przebudzenia widzę rzeczy takie jakie są, widzę to co jest dla mnie naprawdę ważne. Potrafię jasno określić swoje priorytety i znaleźć rozwiązania.
I jak było? Mam nadzieję, że podróż przez mój umysł chociaż trochę była ciekawa. 

sobota, 18 kwietnia 2015

anime, manga, hentai i inna tego typu twórczość

Z pewnością każdy z was zetknął się z japońskimi kreskówkami a część pewnie też z komiksami. U mnie zaczęło się zainteresowanie tą tematyką gdy pierwszy raz w Polsacie puszczana była "Czarodziejka z księżyca" a potem "Dragon Ball" na RTL-7. Mniej więcej wtedy puszczane w tv były inne kreskówki zachodnie, ale były dla mnie jakieś głupkowate i nierealne, w każdym odcinku działo się co innego, odcinki nie łączyły się ze sobą nie tworzyły spójnej historii a każdy charakter był albo dobry do przesady albo całkiem zły. Tak sobie wtedy tłumaczyłem zainteresowanie "Czarodziejką z księżyca" W sumie był to serial chyba raczej dla dziewczyn, faceci nie byli tam głównymi postaciami, było dużo płaczu, kłótni między bohaterkami czyli w sumie nie powinienem być tym zainteresowany. Mimo to bardzo dobrze wspominam tą anime, z niecierpliwością czekałem na kolejne odcinki podobnie jak na Dragon Ball. Potem z wiekiem moje zainteresowanie japońskimi kreskówkami się już tylko zwiększało. Zauważyłem, że choć w telewizji przestali puszczać rysunkowe produkcje pochodzące z Japonii to dzięki dostępowi do internetu zainteresowanie tą formą rozrywki nie zmalało a nawet zwiększyło się. Ostatnio przypomniałem sobie o anime gdy oglądając jeden z Naszych ulubionych seriali z Natalią "Nie z tego świata" jeden z bohaterów przeglądał pornograficzne kreskówki hentai na laptopie. Wczoraj będąc na spotkaniu ze wspólnymi znajomymi ktoś się zaczął dziwić Japończykom, którzy wymyślili automaty z używaną bielizną kobiet dla zboczonych facetów i przeszliśmy na chwilę w rozmowie na temat hentai. Pod wpływem tych doświadczeń  chcę teraz przypomnieć fenomen japońskich kreskówek oraz spróbuję zastanowić się co jest takiego w tej twórczości, że ma taką moc przyciągania.
1/ tasiemcowa historia
Większość japońskich filmów rysunkowych czy komiksów ma telenowelową fabułę, odcinki są pełne zwrotów akcji i kończą się w najciekawszym momencie. Gdy raz obejrzy ktoś odcinek i go zaciekawi historia to już wpadł i będzie oglądał serię do końca. A trzeba zauważyć, że japońskie produkcje nieraz mają po 100 i więcej odcinków. 
2/ tematyka
W produkcjach japońskich tego typu pełno jest magii, zaawansowanej technologii, czyli fantastyki a to wszyscy lubimy, kiedyś dzięki temu to była ogromna przewaga w stosunku do normalnych filmów gdzie czasami efekty specjalne wyglądały bardzo mizernie, w kreskówkach nigdy nie było tego problemu, wszak wszystko da się narysować.
3/ postacie
bohaterzy w japońskich kreskówkach są atrakcyjni, zwykle są to młode dojrzewające osoby o dziwo o europejskich rysach twarzy, pewnie od zawsze chodziło o to by anime czy manga podbijała świat. Poza tym nie można narzekać na grę aktorską, mimika twarzy jest zawsze właściwa.
4/ wykonanie
japońskie filmy animowane są świetnie wykonane. Nie są to nieregularne  linie na ekranie i nieruchome tło. Wiele razy słyszałem w programach telewizyjnych od polskich animatorów, że wykonanie filmu rysunkowego jest bardzo czasochłonne i przez to kosztowne. Tym czasem japońskie filmy rysunkowe są bardzo dobrze narysowane, sceny z tych produkcji wyglądają jakby ktoś narysował film, który został nakręcony wcześniej.
5/ muzyka
W japońskich filmach animowanych jest bardzo dobra muzyka. Do tej pory nie raz słucham ścieżkę dźwiękową z "Sailor Moon" i zachwycam się nad nią. Ostatnio z anime oglądałem "shingeki no kyojin" i tam też jest świetna muzyczna czołówka aż dziw, że japońskie kompozycje nie przebijają się na światowe listy przebojów. 
6/ brutalność
To jest kolejna cecha, która przyciąga uwagę do tego typu rozrywki. Anime i manga pełne są scen w których postacie zadają sobie ból, tortury, nie raz można zobaczyć śmierć, krew i drastyczne sceny. 
7/ pornografia 
Trzeba to powiedzieć jasno, postacie z anime, czy mangi to dobrze grający swoje role aktorzy porno. 
Faceci są szczupli, przystojni. Kobiety są młodymi, dorastającymi lolitami albo dojrzałymi vampami. Panie są szczupłe, mają wyeksponowany biust, długie nogi a ujęcia nieraz pokazują bieliznę pań (dziwne zainteresowanie Japończyków aczkolwiek pobudzające wyobraźnię) Ponoć bardzo trudno jest zrobić film erotyczny z fabułą, bo szanująca się aktorka nie będzie uprawiała seksu przed kamerą a typowa aktorka porno w scenach mówionych będzie drewnem. W anime i mandze nie ma tego problemu. Można do woli fantazjować i pokazać każdą scenę. 
Te wszystkie cechy sprawiają, że anime i manga cały czas są na topie mimo bardzo dużych różnic między nami a Japończykami. Dziś już nie pasjonuję się tak japońską twórczością. Myślę, że przyciąga ona jednak najbardziej nastolatków i głównie do niej jest adresowana. Czasem jednak lubię obejrzeć dobrą produkcję a i w anime czy mandze się takie trafiają. Co do zagrożenia dla psychiki młodych uważam, że produkcje japońskie mają wpływ na psychikę ludzi ją oglądających. Obecne w tego typu produkcjach agresja i erotyka mogą być szkodliwe dla młodzieży, choćby np gdy nasza pociecha zechce się ubierać jak postacie np z Czarodziejki z księżyca. Pewnie to kierowało Polskimi stacjami telewizyjnymi gdy postanowiły nie pokazywać takiej rozrywki. Z drugiej strony japońskie kreskówki przemawiają do człowieka i rozwijają wyobraźnię. Każdy uważam niech sam wybiera co jest dla niego dobre a co nie.

mój fanpage:
https://www.facebook.com/pages/Siewcy-Zam%C4%99tu/1631727580394495

niedziela, 12 kwietnia 2015

Bubble football jako sposób na wyładowanie emocji

Nie dawno miałem okazję zagrać w turnieju charytatywnym na rzecz zespołu szkół specjalnych. Pierwszy raz wtedy przyszło mi się zmierzyć z taką grą jaką jest bubble fottball. Nie miałem wcześniej pojęcia o istnieniu takiego sportu. Zabawa przypomina piłkę nożną. Gra się w 2-óch 5-cio zespołowych drużynach i zadaniem jest wkopanie piłki do bramki przeciwnika. Utrudnieniem jest to, że każdy zawodnik musi grać w nałożonych na siebie przeźroczystych, napełnionych powietrzem kulach oraz to co jest istotą tego sportu, można do woli zderzać się w czasie gry z zawodnikami przeciwnej drużyny próbując ich przewrócić. Pamięta ktoś z was taką japońską grę telewizyjną na pegasusa w której zawodnicy grający w piłkę nożną mogli się faulować ile wlezie? Bubble fotball bardzo przypomina tą grę. 
Przed założeniem kuli zastanawiałem się jaka będzie moja koordynacja ruchowa gdy będę miał to ustrojstwo na sobie. Okazało się, że niepotrzebnie się bałem, kula jest lekka, wygodna i można swobodnie się w niej poruszać. Problemem jest widoczność - zdarzyło mi się w grze nieświadomie, w ferworze walki staranować swoich zawodników, zwłaszcza, że przy dłuższej grze kule pokrywają się parą w wyniku oddychania. Oddech łapie się przez otwór który znajduje się na górze piłki, co utrudnia trochę oddychanie i powoduje, że organizm szybciej się męczy. Innym problemem jest możliwość komunikowania się. W tych piłkach bardzo słabo się słyszy i zrozumieć słowa kolegi można tylko zginając w pasie ku sobie swoje ciała. Na zdjęciu poniżej to nie jest oddawanie sobie hołdu przed walką a właśnie zwykła rozmowa.

Kopnięcie w piłkę nie jest łatwe, nie widać co się dzieje nam pod nogami, nie widać co się dzieje z boków nie mówiąc już o możliwości odwrócenia głowy. Zawodnik z piłką jest najczęściej atakowany toteż nie może zbyt długo z piłką biec, gdyż z pewnością ktoś uderzy w niego swoją kulą powodując jego upadek. Upadki są bardzo widowiskowe, nieraz zdarza się, że po uderzeniu jeden z zawodników staje na głowie z nogami zwróconymi w stronę słońca, dla mnie najbardziej widowiskowe są jednak sytuacje gdy dwóch zawodników biegnie na siebie i obaj się wywracają. Zawodnikom oczywiście krzywda się nie dzieje, czuć jedynie wstrząs taki jak mi się wydaję poczułbym np w zderzeniu z jadącym samochodem, żadnych urazów jednak się nie łapie. Jedyne kontuzje mogą przytrafić się naszym nogom, których kula nie chroni podczas upadku, lub przy próbie podniesienia się po upadku, co nie jest takie proste.

Gra bardzo męczy, po 10-minutach gry myślałem, że wyzionę ducha i zejdę na zawał, a tu trzeba było jeszcze biegać. Myślę, że i inni mieli podobne odczucia. O ile w pierwszych meczach było dużo zderzeń, padło sporo bramek to w finale nie było biegów, zderzeń, bramek też nie było. Zawodnicy poruszali się chodząc, długo podnosząc się po upadkach.
Podsumowując gra jest ciekawa. Dla mnie taka ciekawostka. Na turnieje okazyjne się nadaje bo można rozegrać wiele krótkich meczy. Mimo wszystko lepiej się jednak gra niż ogląda. Z perspektywy widza nie jest to takie ciekawe, zawodnicy wolno się poruszają a zderzenia bardziej przypominają obrazy z wypadków czy bójek niż są atrakcją. Piłki też nie są niezniszczalne, kilka podczas turnieju padło z tymże nie wiem czy po prostu kurek od powietrza puścił czy też piłka się przebiła, a jest to istotne gdyż taka pojedyncza kula kosztuje ok 2000 zł a wypożyczenie jednej na godzinę to wydatek ok 30, 40 zł. Nie mam pojęcia czy przebita kula nadaje się do renowacji i jeżeli tak to ile to kosztuje. Mimo wszystko zachęcam do spróbowania. Wrażenie ze zderzenia się z falą uderzeniową jest bezcenne. Poza tym przychodzą mi różne pomysły do wykorzystania takiej kuli. Ponieważ w tej kuli organizm szybko się męczy to według mnie w celu intensyfikacji treningu można by biegać w takiej kuli i szybciej osiągnąć pożądane efekty np schudnąć. Można by dwie takie kule wykorzystać do walki sumo. Podczas np wyjazdów integracyjnych walki kierowników w takich kulach to byłoby coś co chciałbym zobaczyć. Znajduję też zastosowanie takich kul w wychowaniu dzieci. Wiadomo dzieci to bestie obdarzone ogromną energią. Według mnie dzieci mogłyby w nich przed snem trochę pobiegać w celu zmęczenia organizmów lub np w wypadku kłótni, bójek rozwiązywać swoje problemy w tych kulach.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Nasz FanPage :)

Hej, hej :)


Wpadłam Wam tylko powiedzieć, że mamy facebooka :) Zatem jeżeli lubicie nas chociaż troszkę, to polubcie nas na FB :), a później lubcie, komentujcie i udostępniajcie nasze posty ;) 


Będzie mi również bardzo miło jak wpadniecie na FP mojego bloga ;)


Pozdrawiam i życzę miłego dnia :)
Natalia ;)

wtorek, 7 kwietnia 2015

Biscolata Stix paluszki pszenne

Hej cieszę się, że moja ostatnia notka wzbudziła Wasze zainteresowanie :), to dla mnie wiele znaczy i daje motywację, aby dalej udzielać się na blogu, który tak na prawdę jest bardziej Siewcy niż mój. Dzisiaj postanowiłam Wam wrzucić pierwszą notkę z cyklu o słodyczach. Tak - pamiętam, że jesteśmy po świętach, ale kiedy zobaczyłam to w Biedrze nie mogłam się powstrzymać i przygarnęłam. Dlaczego? Wzbudziło to we mnie bardzo dużo sentymentu...

Mowa o Biscolata Stix paluszki pszenne. Tego typu słodyczy bardzo długo szukałam od powrotu z Belgii i nie mogłam ich znaleźć. Dlatego też kiedy zobaczyłam je w Biedronce postanowiłam przygarnąć jedno opakowanie.

Otóż są to paluszki pszenne oblane mleczną czekoladą, które można zabrać ze sobą jako przekąskę do pracy/szkoły, albo po prostu wszamać w domu do kawy ;). 

Same paluszki pszenne nie mają jakiegoś smaku...są raczej neutralne niż słone, kwaśne, albo słodkie. Smaku nadaje tu czekolada, która najbardziej przypomina mi chyba tą mleczną z Terravity, jednak ta na paluszkach jest nieco słodsza i bardziej tłusta. Jednak mimo wszystko jest całkiem niezła - szczególnie, w momentach spadku cukru;p. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem co jeszcze mogę Wam napisać...może tylko tyle, że wprawdzie są gorsze od tych belgijskich i tyłka nie urywają, ale są dobre i na pewno będę je sobie kupować od czasu do czasu. 



P. S. Zastanawiam się czy namówić Siewcę na założenie FanPage bloga. Polubilibyście i pomoglibyście w promocji? Hmm...?

Pozdrawiam 
Natalia 

czwartek, 2 kwietnia 2015

Marzec 2015 w zdjęciach

Hej :), 
z tej strony Natalia :). Przyszedł czas na podsumowanie marca w zdjęciach:) 



Kolorowy trening antystresowy wcale mnie nie znudził - wręcz przeciwnie, w zeszłym miesiącu wiele razy bardzo mi się przydał ;)


 Marzec to miesiąc, w ktorym postanowiłam gotować więcej dań z warzyw i owoców, mam nadzieję, że "Jadłonomia" mi to ułatwi.  


Przepis na pałeczki serowe znajdziecie  >>>TU<<< 


Dla mnie dzień bez blogowania jest jakiś pusty...a siewca na swojego bloga niestety nie ma czasu i nawet momentami chęci ;p (przynajmniej ja mam takie wrażenie) 


#jedzjabłka ;)

Mega szybki obiad sos: pierś z kurczaka pokrojona na kawałeczki, kawałki ananasa z puszki, serek mascarpone, mięta, przyprawy curry, gyros, ostra papryka. Pycha! 


W marcu miałam urodziny, więc nieco więcej książek do mnie dotarło :D 



Chcecie cykl o słodyczach? 




Z Siewcą mieliśmy okazje być na nietypowym meczu charytatywnym ;) 


Obiadek - te kotleciki są z fasoli. Pycha ;) Przepis >>>TU<<< 


I domowa tortilla :D

Dostałam książkę z gatunku tych erotycznych... była całkiem niezła ;) 


A na moim FP znowu konkurs :) Zapraszam:  https://www.facebook.com/pages/M%C3%B3j-Portret/136063976509773

Jeżeli macie ochotę na więcej zdjęć zapraszam na Instagram: 

środa, 1 kwietnia 2015

najwięcej smaku jest w polskim chłopaku

Czasami w wolnych chwilach mam taką rozrywkę, która polega na tym, że wpisuję sobie np. w youtube jakieś słowo i słucham losowo wybranych piosenek jakie wyskoczą mi w wyszukiwarce. Takim sposobem natknąłem się ostatnio na "najwięcej smaku jest w polskim chłopaku". Przypomniałem sobie wtedy o bardzo lubianym przeze mnie programie kabaretowym KOC czyli Komicznym Odcinku Cyklicznym. Strasznie podobał mi się ten program, żarty autentycznie mnie śmieszyły. Dziś przyznam szczerze nie oglądam kabaretów, nie szukam ich po sieci, jakoś większość dowcipów w teraźniejszych skeczach wydaje mi się płytkie, naciągnięte, po prostu nie śmieszą mnie. Ile razy może śmieszyć facet przebrany za kobietę czy facet mówiący piskliwym głosem? Komiczny Odcinek Cykliczny był inny, ekipa tego programu była świetna, tworzyła bardzo śmieszne gagi ale również i żartobliwe piosenki za co chyba najbardziej lubiłem ten program. Dla mnie mistrzostwem w kabarecie jest piosenka wpadająca w ucho, parodiująca rzeczywistość, podkreślająca, wyśmiewająca życiowe patologie. I takie piosenki można było usłyszeć w tym programie. Przypomnę tylko "Traperów znad Wisły", "Erodisco" czy "Maxi Kaz"  oraz właśnie "najwięcej smaku jest w polskim chłopaku".
Chciałem rzec jeszcze kilka słów o ostatniej melodii. Nie znałem wcześniej tego utworu a może wypadł mi on z pamięci. W każdym razie bardzo spodobał mi się tytuł tej pieśni, zapewne była to odpowiedź na "najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny" albo na piosenki disco polo wychwalające piękno polek. Tekst jest bardzo zabawny, wyśmiewa posługując się wymyślonymi stereotypami inne nacje. Chociaż tekst według mnie mógłby być bardziej dopracowany to sam klip jest dla mnie przezabawny i nic bym w nim nie zmienił. Można w tym klipie zobaczyć super chłopaków na wybiegu przed kamerą i faceta, który udaje, że gra na desce do prasowania. Muzyka jest świetna, kobieta śpiewa tak jakby dziecko śpiewało znaną piosenkę na lekcji muzyki. Tekst nie jest dopracowany chociaż refren wymiata. Można też przekonać się jak mógł wyglądać 20 lat temu polski chłopak. To po prostu trzeba zobaczyć i usłyszeć.
Mam nadzieję, że pojawi się jeszcze kiedyś taka ekipa robiąca robotę w takim stylu jak osoby z programu KOC. Trochę według mnie naśladują ich Bracia Figo Fago czy Figot Fagot, jakoś tak w każdym razie. Mają zabawne teksty, nieraz trafne uwagi i tworzą wpadające w ucho melodie ale dyskredytuje ich przeklinanie, śpiewanie o czynnościach seksualnych, naśmiewanie się z religii i nazywanie kobiet "świnkami" Nie mam nic przeciwko naśmiewaniu się z irytujących zachowań kobiet ale oni sprowadzają kobiety do roli używki dla mężczyzny co dla mnie nie jest śmieszne ale już niebezpieczne, co najmniej żałosne.
I na koniec tak zacytuję złotą myśl z piosenki, którą opisałem, lekko tylko tracącą na aktualności z uwagi na zmieniającą się modę:
"Chcesz podobać się kobietom
Twardy dla nich bądź jak beton
Zapuść wąsa, z tyłu grzywę
kwiata kup, poczęstuj piwem"