sobota, 21 marca 2015

wyjazd w delegację

W mijającym tygodniu dane było mi pojechać na szkolenie z pracy do Muszyny. Miała jechać moja koleżanka z pokoju ale dzień przed wyjazdem okazało się, że jest chora i że chore ma również dziecko. Druga koleżanka która mogłaby jechać, czuła się  również niedysponowana więc padło na mnie. Zgodziłem się bez zastanawiania, głównie dlatego, że nie miałem ochoty robić swojej roboty i roboty tych chorych pań w tak gorącym okresie w moim urzędzie. Poza tym bardzo rzadko mam okazję jeździć na szkolenia, który mogłyby cokolwiek pomóc w moich urzędowych obowiązkach. Ponadto w pamięci miałem ubiegłoroczne 4-dniowe szkolenie w Krakowie, które było dla mnie bardziej wycieczką niż szkoleniem.
Miejsce szkolenia, Muszyna jest ośrodkiem sanatoryjnym położonym w górach bardzo blisko granicy ze Słowacją. W czasie mojego szkolenia gdzie nie gdzie leżały jeszcze resztki śniegu. Napiszę być może o Muszynie oddzielną notkę, dziś chciałem się skupić na istocie wyjazdów w delegacje.
Wiele mitów krąży o wyjazdach służbowych, szkoleniach, wyjazdach na konferencje. Powiem co myślę o tym wszystkim na podstawie własnego doświadczenia. Przyznam się, że nie jestem urodzonym turystą. Kilkugodzinne podróże męczą mnie okropnie, zwłaszcza, że na dłuższych trasach daje o sobie znać choroba lokomocyjna nie mówiąc o tym, że chyba każdy w podróży autobusem ma problemy z pełnym pęcherzem i brakiem możliwości jego wypróżnienia. Na szczęście jechałem samochodem z innymi osobami tylko 6 godzin co i tak mnie zmęczyło. Góry przywitały mnie niemiłą niespodzianką, bólem głowy i nawet na drugi dzień poszła mi gęsta krew z nosa za co chyba muszę winić ciśnienie, no bo co innego? Tak poza tym było ok, ładne widoki, dobre jedzenie, pokój dwuosobowy z łazienką, telewizorem i dostępem do internetu. Instytucja w której pracuje na co dzień nie jest zbyt przyjazna pracownikom ale jeżeli chodzi o szkolenia to muszę przyznać, że warunki zapewnia komfortowe. Szkolenie trwało ok 6 do 7 godzin dziennie ale w przerwie był obiad co trochę wydłużało cały dzień. Szkolenie co mnie zaskoczyło było bardzo przydatne w tym co robię, coś z niego wyniosłem chociaż dawno już straciłem złudzenia, że takie szkolenia mogą widocznie podnieść wiedzę pracownika. Po prostu jak ktoś się sam nie nauczy, to nikt mu do głowy wiedzy nie wklepie. Poza szkoleniem jak ktoś mógł zwrócić uwagę było dużo wolnego czasu. Każdy mógł robić co chciał, pić, uprawiać sex, zwiedzać czy wszystko to naraz. Takie pomysły przychodzą do głowy osobie, która nie ma pojęcia o takich wyjazdach. Moja Misia bez jakichś niepokojów puściła mnie w drogę, choć już na miejscu wkradał się jej w serce jakiś niepokój bo zarzucała mi, że nie tęsknię i że najwidoczniej się dobrze bawię bez niej. Prawda jest taka, że liczyłem, że będę sam w pokoju i że nadrobię to na co zwykle brakuje mi czasu tj czytanie, ćwiczenie, oglądanie telewizji. W pokoju jednak ze mną był inny facet, tradycyjnie zintegrowaliśmy się przy małej ilości alkoholu, porozmawialiśmy jak praca wygląda w naszych urzędach, ponarzekaliśmy i pośmialiśmy się z kierowników. Z braku zajęcia wychodziliśmy na Muszynę popatrzyć na krajobrazy i tamtejszych ludzi. I ot wszystko. Na szczęście ośrodek w którym byłem miał dodatkowe atrakcje takie jak bilard, piłkarzyki, siłownię, fotel do masażu i saunę oraz rowery do wypożyczenia. Nie powiem skorzystałem trochę, co dzień graliśmy z kolegą w bilard, wypróbowałem fotel masujący i pierwszy raz byłe w saunie. Sauna choć dość licha bardzo mi się spodobała. Po dwóch wieczorach w niej przyjechałem szczuplejszy o 2 kilo. Jeżeli ktoś przypuszcza, że na takich szkoleniach odbywają się cało nocne imprezy i dzikie harce to jest w błędzie. Wszyscy siedzieli w swoich pokojach, panie co najwyżej piły wino i po serialu w tv szły spać. Innych panów też nie było widać, tylko ja z kolegą kręciliśmy się jeszcze po ośrodku grając jeszcze po 23 w bilard. O seksie okazyjnym nie było mowy, wszyscy potrafili rozmawiać tylko o pracy. W innych tematach rozmowy się nie kleiły, może to dlatego, że każdy z panów nie był zbytnio atrakcyjny, brzuszki, siwe włosy, brak włosów itp, uczciwie jednak mówiąc paniom też daleko było do kobiet z wybiegu modelek. Także te wszystkie mity o lejącym się alkoholu i puszczających hamulcach moralnych na takich wyjazdach można włożyć między bajki. Co prawda w tamtym roku na szkoleniu udało mi się zaobserwować pozamałżeńską parę, którą podejrzewałem o to i o tamto ale to chyba tacy ludzie już byli. Może to taka urzędnicza natura, że się nic nie dzieje, może szkolenie trwało za krótko ale wszyscy byli bardzo grzeczni. I tak powinno być na szkoleniach według mnie. Na zdjęciu Muszyna z ruin zamku znajdującego się  na dość dużej górce.

niedziela, 15 marca 2015

życie z blogerką - część 2

Życie w związku chcąc czy nie chcąc powoduje, że w pewnym stopniu zmieniamy się pod wpływem tej drugiej osoby. Spędzam bardzo dużo czasu ze swoją Natalią i zaobserwowałem, że nie jestem już takim samym człowiekiem jak w czasach kiedy byłem wolny, kiedy byłem kawalerem. Mój tryb życia zmienił się bezpowrotnie. Nie pamiętam już na czym  traciłem czas będąc wolnym mężczyzną, pamiętam, że dużo czasu zajmowało mi szukanie tej jedynej, sporo traciłem czasu na internet (teraz też mi sporo zajmuje chociaż co innego w tym necie robię) i chyba więcej czasu przebywałem na świeżym powietrzu, spacerując, dłubiąc coś na podwórku na wsi czy graniu w piłkę, siatkę z innymi chłopakami. Dziś zmywam naczynia, czego mi moja mama w domu nie pozwalała robić nie mówiąc o próbach gotowania, do których Natalia mnie zachęca, choć nie zawsze chce jeść to co zrobię, ostatnio nawet myłem okno i zastanawiałem się co pomyślą sobie o mnie osoby obserwujące mnie z sąsiedniego bloku.Zmian jest bardzo dużo ale dziś wspomnę tylko o tych związanych z tym, że moja wybranka jest blogerką. 
Gdy poznałem swoją miłość była już blogerem ze sporym doświadczeniem, mnie w ogóle ta tematyka nie zajmowała, blog kojarzył mi się tylko z internetowym pamiętnikiem. Zaskoczeniem było dla mnie to, że blogi to nie tylko publiczne opowiadanie o swoich przeżyciach, uczuciach ale miejsce gdzie można robić bardzo wiele innych rzeczy, tworzyć i móc zainteresować swoją twórczością innych, inspirować opisując swoje doświadczenia, czy miejsce gdzie można prowadzić dysputy na każdy temat bez miarkowania się. 
Musiałem pogodzić się, że mojej Natalii co dzień potrzebny jest czas na tworzenie nowych notek oraz na przeglądanie i komentowanie innych blogerów. No cóż lepsze to niż miałaby oglądać w internecie zdjęcia nagich facetów, czatować czy szukać sposobu jak przedostać się do Syrii by swoim ciałem wspomóc państwo islamskie. Na szczęście moja Natalia tworzy notki jak automat nie to co ja, któremu napisanie tekstu początkowo zajmowało kilka godzin, choć i dziś nie schodzę poniżej godziny. 
Dzięki temu, że Natalia udziela się na tym portalu mogę bardziej zrozumieć co jej chodzi po głowie co jej się podoba a co nie, zresztą w ogóle dzięki blogowi mogę bardziej zrozumieć kobiety. Nigdy nie mam problemu z prezentem dla Niej, zawsze wiem, że odpowiednia będzie książka. 
Obserwując blogerski świat Natalii ze zdziwieniem odkryłem jak wiele osób może się zachwycać świecami i olejkami zapachowymi, kiedyś w mieszkaniu robiłem zdjęcia na dowód tego, że każdym pomieszczeniu mieszkania Natalii takie ustrojstwo się znajdowało i miało odpowiednie swoje miejsce. Nigdy nie zrozumiem tej mody. 
Gdyby oceniać czytelnictwo w Polsce obserwując tylko blogi okazałoby się, że w Polsce nie ma problemów z osobami nie czytającymi książek, lecz z osobami czytającymi nałogowo, do których zaliczyłbym moją Natalię. Zacząłem się zastanawiać czy zamiast akcji "52 książki w roku" nie zainicjować innej " Przeczytałeś dziś książkę to nie idę z Tobą do łóżka" albo wersja dla kobiet: " przeczytałaś dziś książkę - nie zmywam naczyń, okien cały tydzień a Ty myjesz podłogi i nie jedziemy do Twoich rodziców"
W moim wypadku to byłoby dość korzystne, bo moja luba zdecydowanie więcej czyta niż 52 książki w roku.  Ostatnio dowiedziałem się o czymś takim jak "kolorowanki dla dorosłych" o istnieniu czego wcześniej nie miałem świadomości. Teraz mam wymówkę gdy mnie nazywa dużym dzieckiem gdy gram w gry komputerowe bo wtedy jej odpowiadam, że ja gram a Ty bawisz się kolorowankami. Po raz kolejny się zaskoczyłem, gdy Natalia zrobiła konkurs na swoim blogu, gdzie do wygrania była taka kolorowanka i okazało się, że jest bardzo wiele kobiet zainteresowanych taką nagrodą. No cóż blogowy świat mojej Natalii bardzo mnie zaskakuje i co jakiś czas zadziwia. W sumie dzięki blogowi mój światopogląd się poszerzył dowiaduję się o rzeczach, zjawiskach o których nie miałem wcześniej pojęcia i powoduje, że szybko dowiaduję się o nowinkach. 
Oczywistym plusem jest to, że dzięki blogowi moja Natalia próbuje nowych smaków i robi dość często egzotyczne dla mnie potrawy, choć pod tym pojęciem rozumiem wszystko czego nie serwowano mi w domu rodzinnym. Do tych rarytasów zaliczyłbym: ciastka Sansy z Gry o Tron pieczone a raczej gotowane na wodzie, pastę słonecznikową, średniowieczne ciastka z jabłkami i cynamonem smażone na oleju, zupy krem z których najbardziej smakowała mi czosnkowa i dyniowa czy też pierogi z kaszą i boczkiem i serem. Niestety ostatnio Natalia dostała ogromną książkę z przepisami wegańskimi i zastanawiam się tylko, kiedy będzie chciała wykorzystać przepisy z niej. 
Moja Natalia prowadzi blog nastawiony częściowo na zarobek i o dziwo udaje czasami się jej coś z tego hobby mieć, co dla mnie jest zarobkiem w stylu "coś z niczego", ja zacząłem prowadzić swój blog by być bliżej niej, wspomóc ją ale z czasem odkryłem, że pisanie tu daje możliwość wygadania się czy możliwość prowadzenia rozmów z osobami o zupełnie innym światopoglądzie niż ja bez ryzyka, że obrażę czyjeś "ja", co sprawia mi przyjemność.
Tak odkryłem, że pianie na blogu może dać przyjemność samą w sobie.

niedziela, 8 marca 2015

Wyjaśnienia do cyklu "Znienawidzone zawody"

Po napisaniu ostatniej notki o nauczycielach czuję jakiś żal do siebie, że zbyt surowo potraktowałem zawód nauczyciela. Nie wspomniałem ani słowa o tym jak ciężką robotę robią i że są osoby wykonujące z pasją ten zawód a wręcz zanegowałem coś takiego jak "powołanie do pracy nauczyciela". Coś mi tu po prostu nie grało, czułem, że mogłem obrazić wszystkich nauczycieli zamiast tylko tych patologicznie podchodzących do swoich obowiązków. Ostateczną decyzję o napisaniu tej notki podjąłem po wizycie mnie i mojej Natalii u jej siostry, która ma 3-letniego chłopczyka oraz obejrzeniu z Natalią dwóch filmów: "Wishplash" - można powiedzieć o nauczycielu z powołaniem oraz "Bogowie" - o profesorze Relidze, który reprezentuje zawód, który zamierzałem i chyba zamierzam nadal obsmarować w kolejnej odsłonie "znienawidzonych zawodów". Oto wnioski do jakich doszedłem. 
Zawód nauczyciela, wciąż uważam za zbyt uprzywilejowany i finansowo i pod względem urlopów w stosunku do innych grup zawodowych. Choć są grupy, które mają jeszcze lepiej: politycy, pracownicy biur poselskich, pracownicy agencji rządowych, spółek różnorakich, które nie wiadomo czym się zajmują, artyści. Należy jednak pamiętać, że to odpowiedzialna praca. Chodzi przecież o kształtowanie umysłów naszych przyszłych pokoleń, które przecież trzeba nauczyć podstaw, trzeba nauczyć ich jak się uczyć. Nadal nie wierzę, że szkoła wychowuje dzieci ale ma inne równie ważne zadania: uczyć, pilnować żeby nasze pociechy się nie pozbijały i wskazywać prawidłowe wzorce postępowań. Nauczyciel ma być wzorcem moralnym takim jak ksiądz, bo choć on nie wychowuje naszych dzieci to nasze dzieci go obserwują i wyciągają wnioski. Jeżeli nauczyciel będzie pokazywał zmęczoną gębę, apatię, lenistwo albo gniew, krzyk, będzie niesprawiedliwy to nasze dziecko przecież może na tym tylko stracić co innego gdy nauczyciel będzie wkładał całą swoją energię w uczenie, nie będzie romansował z innymi nauczycielkami, nie będzie łapał za kolanka, będzie sprawiedliwie oceniał i umiał będzie sobie radzić z dziwnymi dla mnie nieraz zachowaniami nastolatków czy dzieci. Sam pamiętam swoich nauczycieli i choć oni mnie nie wychowywali to patrzyłem na nich jak się zachowują i porównywałem do siebie.
Nadal uważam, że nie ma czegoś takiego jak powołanie do pracy w szkole ale wierzę, że ludzie mogą z pasją i poświeceniem wykonywać ten zawód. Cykl moich notek "znienawidzone zawody" nie powstaje po to żeby stereotypowo oceniać daną grupę ludzi ale po to, żeby wskazywać nieprawidłowe zachowania, nadużycia, wiem, że są wspaniali nauczyciele ale wiem też, że od groma jest też tych złych nauczycieli, których trzeba napiętnować, nawrócić na właściwy tor, pokazać przecież my to wszystko widzimy drodzy panie i panowie. Po obejrzeniu "Bogów" zacząłem się zastanawiać czy ja taki "malutki" mogę wytykać cokolwiek ludziom, którzy robią tyle dobrego i o pracy których nie wiem wszystkiego. Doszedłem do wniosku, że jednak należy pokazywać te patologiczne zachowania pamiętając, że należy się szacunek ludziom wykonujący dany zawód. Toteż cykl o znienawidzonych zawodach będzie się nadal ukazywał, choć nie za często. Z pewnością jednym z takich zawodów wziętych przeze mnie na warsztat będą wkrótce zawody "lekarzy i pielęgniarek".

piątek, 6 marca 2015

Hey, 
z tej strony znowu Natalia:). Chcąc nieco rozluźnić atmosferę postanowiłam wrzucić notkę, która jest już u mnie na blogu, a którą chciałabym się podzielić również z Wami:). 

Zanim przejdę do rzeczy, to chciałabym Wam powiedzieć, że jeden "kolorowy trening antystresowy" możecie wygrać na moim FanPage: https://www.facebook.com/pages/M%C3%B3j-Portret/136063976509773


A teraz kilka słów o tym wynalazku...
Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z kolorowym treningiem antystresowym pomyślałam, że świat chyba oszalał, że dorośli ludzie rzucają się na coś co przede wszystkim interesuje małe dzieci. Kiedy zobaczyłam cenę (okładkowa 24,99; Aros - 17,49) stwierdziłam, że trzeba być idiotą, żeby kupić coś za taką kasę, co zabierze nam tylko kilka chwil. Jednak kiedy otrzymałam przesyłkę z dwoma wersjami tego treningu i nad nim przysiadłam zrozumiałam o co tyle szumu...już samo to, że nad jednym obrazkiem na całą stronę można spędzić ponad 5 godzin daje do myślenia;]


Jednak co jest takiego niezwykłego w tych niepozornych na pierwszy rzut oka publikacji? Otóż mogą nam się przysłużyć do kilku rzeczy, a mianowicie:
Walki ze stresem

Nie wiem jak Wy, ale ja kiedy przeżywam silny stres nie umiem skupić się na rzeczach, które wymagają ode mnie np. zapamiętywania, albo innego wysiłku intelektualnego. Dodatkowo zwykle nie mogę spać i jeść oraz bardzo łatwo się rozpraszam. Często też trzeba mówić do mnie po kilka razy, żeby dotarło;p. W sumie nie ma w tym nic dziwnego, bo te objawy są w standardowym zestawie objawów stresu, które wymienia chociażby M. Clayton w publikacji "Zarządzanie stresem. Czyli jak radzić sobie w trudnych sytuacjach", o której pewnie jeszcze wspomnę nie raz, ale to już nieco inna historia;)

Wracając do sedna. Kiedy już jestem w stresie mam problemy ze skupieniem się na rzeczach, które wymagają ode mnie wysiłku intelektualnego i nie śpię to zadziwiająco dobrym rozwiązaniem dla mnie jest powyższy trening antystresowy... oczywiście na tapetę idzie jedna z posiadanych przeze mnie wersji. Od momentu, w którym dostałam obie książki nie raz złapałam się na tym, że odlatuję, bo zajęcie, które wydawałoby się przeznaczone tylko i wyłącznie dla dzieci bardzo mnie wciągnęło. Paradoksalnie po jednym posiedzeniu, które zazwyczaj nie jest krótkie mam wrażenie, że automatycznie mózg zaczyna mi pracować inaczej...jakoś tak bardziej efektywnie? Biorąc pod uwagę, że takie treningi podobno wyrównują pracę półkul mózgowych coś w tym może być...




W każdym bądź razie po jednej takiej "sesji terapeutycznej" mam wrażenie, że mózg mi niesamowicie odpoczął.

Relaks i pobudzenie kreatywności

Moim zdaniem dowolny "Kolorowy trening antystresowy" jest idealnym rozwiązaniem np. na czas po sesji czy po innym wysiłku intelektualnym lub takim, które dostarczyło nam mnóstwa stresu. Będzie on również świetny w momencie, kiedy mieliśmy męczący dzień i zmęczenie oraz ewentualny stres chcemy po prostu z siebie spuścić. Genialny w towarzystwie ulubionej muzyki, lampki wina lub czegoś innego do picia;p. To, że chcemy sobie wcześniej lub później wziąć kąpiel nie wyklucza sięgnięcia po własnie te kolorowanki...one niestety uzależniają. 

Powyższy trening jest polecany nawet zamiast jogi, medytacji czy jakichś szczególnych terapii. Idealny w szczególności dla osób narażonych na stres. Poza relaksem one na prawdę pozwalają się oderwać od codziennych spraw i pobudzić kreatywność. Chociażby dlatego, że poza kolorowaniem mamy możliwość dorysować sobie w pewnych miejscach wzory, albo wręcz stworzyć coś własnego!

Idealne do pracy z osobami cierpiącymi na dysfunkcję...np. dysgrafię

Szkoda, że te treningi pojawiły się tak późno, bo wiele lat temu mogły być dla mnie niezłym ćwiczeniem, które pomogłoby mi w zmniejszeniu objawów dysgrafii...cóż widocznie przyszło mi to nadrobić teraz;). I myślę, że jeżeli pracowałabym w poradni pedagogiczno - psychologicznej z powodzeniem pracowałabym na tych materiałach i polecałabym je rodzicom do pracy z dzieckiem z dysgrafią. Moim zdaniem jest idealnym sposobem na "wyrobienie" sobie ręki.

Tygrys na początku malowania

To co mi zostało do pomalowania na pewno zajmie mi jeszcze ponad godzinę, a nawet pewnie ok. dwóch godz.;)

Powrót do formy po urazach ręki

Nie mam tu na myśli jakichś ciężkich urazów typu zerwanie mięśni czy chorób takich jak zanik mięśni. Jednak myślę, że np. kiedy mieliśmy gips na ręce to ten trening z powodzeniem pomoże nam szybciej wrócić do normalnego jej funkcjonowania. Pewnie w innych podobnych urazach też się sprawdzi. 

Te treningi okazały się na prawdę świetną rzeczą, która dostarczyła mi nie tylko dobrej zabawy, ale także pozwoliła się zrelaksować i oderwać od codziennych spraw. To niezwykłe jak szybko możemy się oderwać od rzeczywistości dzięki tym niepozornym kolorowankom... A wzory są na prawdę piękne już bez pokolorowania, a kiedy weźmiemy w rękę kredkę lub flamastra z każdą chwilą stają się bardziej wyraziste, a my bardziej zrelaksowani. Już wiem, że jest to rozrywka na wiele godzin, a pieniądze, które trzeba na nie wydać nie idą wcale w błoto...



Zapewne przede mną jeszcze wiele godzin zarówno z "Kolorowym treningiem antystresowym. Esy-floresy" jak również "Kolorowym treningiem antystresowym. Wzory i ornamenty". Niestety jeżeli chcecie się przyłożyć do tego jak trzeba to musicie kolorowanie małych elementów zajmie Wam bardzo dużo czasu, ale na pewno nie będzie to zmarnowany czas. 

wtorek, 3 marca 2015

znienawidzone zawody: nauczyciele - część druga

Pora na długo zapowiadany przeze mnie tekst dotyczący nauczycieli. Długo dojrzewałem do napisania tego posta, raz już miałem nawet przygotowany tekst ale zdecydowałem się go nie publikować bo wydał mi się zbyt ostry. Nie powiem, że nie jestem uprzedzony do nauczycieli, jestem i to bardzo, chociaż to uprzedzenie nie wzięło się znikąd. Długo wyrabiałem sobie swoje zdanie o gronie pedagogicznym, najpierw poznałem ich z perspektywy ucznia podstawówki później szkoły średniej. Następnie miałem do czynienia ze studentkami pedagogiki, z 3 nauczycielkami spotykałem się jakiś czas zanim poznałem moją Natalię, absolwentkę pedagogiki. Trochę styczności miałem z nauczycielami w roli petentów w urzędzie w którym pracuję. Dodam również, że moja przyszła teściowa również jest nauczycielem, uczy polskiego w gimnazjum. Także myślę, że mam spore doświadczenie w kontaktach z nauczycielami. Moje krytyczne uwagi co do pedagogów pracujących w zawodzie mogę podzielić na dwie kategorie. Pierwsza kategoria uwag to uwagi dotyczące ich uprzywilejowanej pozycji, druga kategoria dotyczy już charakteru typowego nauczyciela, z którymi miałem po wielokroć styczność. Swoje przemyślenia już tradycyjnie wyliczę w punktach tak chyba nie będę się nazbyt rozpisywał.
1/ Zarobki nauczycieli. Według mnie nauczyciele zarabiają bardzo dobre pieniądze w porównaniu do innych grup zawodowych choćby w porównaniu do urzędników. Jedna z nauczycielek z która się spotykałem już po pierwszym roku pracy zarabiała dwa razy lepiej niż ja w urzędzie, co prawda miała dodatkowe godziny na świetlicy ale i tak spędza mniej czasu w szkole niż ja ja w pracy. Inna nauczycielka - polonistka na pierwszym spotkaniu powiedziała mi, że muszę bardzo mało zarabiać pracując w urzędzie i zaczęła się chwalić swoimi tysiącami zarabianymi na 1,5 etatu w szkole, z poprawy prac maturalnych, korepetycji i pisanych uczniom koleżanki prac maturalnych z polskiego. Nie powiem ubodło mnie to, poczułem się jak żebrak. Toteż nerwica mnie bierze jak słyszę, że nauczyciele planują kolejny strajk, bo wydaje się im, że za mało zarabiają. Z drugiej strony kto bogatemu zabroni? Urzędnicy w końcu też by mogli postrajkować ale się boją nie tak jak nauczyciele. Więc w sumie może mamy za swoje.
2/ Czas pracy. Z tego co wiem nauczyciel spędza na lekcjach w normalnym czasie pracy 18 godzin tygodniowo, ma wolne ferie, wakacje, przerwę świąteczną, która ostatnio trwała 19 dni. Według mnie to nie sprawiedliwe wobec pozostałych pracujących.  No cóż to mnie denerwuje ale jeszcze bardziej wkurzają mnie tłumaczenia nauczycieli. Niektórzy z nauczycieli podają jakieś statystyki, że praca nie polega tylko na uczeniu ale jeszcze na spotykaniu się z rodzicami ( na przerwach między lekcjami lub dwa razy w semestrze na wywiadówce), poprawie prac uczniów, które niestety ponoć muszą robić w domu i ciągłym doszkalaniu czy pilnowaniu uczniów na wycieczkach. Niektórzy sugerują, że nauczyciele mają zakaz brania urlopu w czasie nauki, choć nie wiem jak było w waszym przypadku ale moi nauczyciele nieraz opuszczali zajęcia bo coś im wypadło choroba, pogrzeb czy coś tam. Zresztą w każdej innej pracy, jest problem z wzięciem urlopu kiedy się chce, zwłaszcza gdy jest natłok pracy. Nauczyciele zwykle mówią w takich wypadkach, gdy ktoś im wytyka lepsze warunki pracy " trzeba było zostać nauczycielem" ja w takich okolicznościach mówię " że lepiej wyrównać szanse i zobowiązać nauczycieli do 40 godz obowiązkowego przebywania w szkole żeby mieli czas na poprawy klasówek, szkolenia i spotkania z rodzicami oraz do pracy w wakacje i ferie gdzie udzielali by darmowych korepetycji" Często też słyszę "inaczej byś mówił gdyby Cię posadzić na lekcji w jakiejś tam klasie" ja mam odpowiedź taką, że owszem chętnie jeżeli nauczyciel w tym czasie ogarnie moją robotę w urzędzie i będzie udzielał odpowiedzi petentom. Podsumowując nauczyciele rażąco mało pracują, a ich tłumaczenia są śmieszne, nie trafiają do mnie, chociaż też bym się bronił gdyby ktoś chciał ograniczyć moje przywileje.
3/ mit, że nauczycielom należy się szacunek, że nauczyciele wychowują. Według mnie nauczycielom należy się szacunek ale nie większy niż mi, który przewalam sumiennie papiery w urzędzie czy sprzątaczce, która co dzień opróżnia mi kosz. To mit, że nauczyciele wychowują. Gdy jakiś uczeń coś przeskrobie szkoła i tak zwala winę na rodziców, że tak dziecko wychowali, że oni nie mają czasu wychowywać.
4/ poczucie wyższości. Mam uczucie, że nauczyciele mają jakieś poczucie wyższości w stosunku do innych grup tylko z tego powodu, że są nauczycielami, Wydaje im się, że są inteligentniejsi i mają prawo do pouczania wszystkich dookoła, tak jakby tylko oni pokończyli szkoły, studia. Kiedyś w pracy jedna nauczycielka próbowała mnie pouczać co do mojej pracy choć nie miała o temacie bladego pojęcia, próbowała coś wymóc krzykiem, straszeniem skargami, na końcu i tak musiała zrobić jak jej kazałem ale co usłyszałem to tego nie zapomnę. Chociaż z drugiej strony jakbym tyle pracował i tyle zarabiał to też bym chyba czuł się lepszy i udawał, że mam pojęcie o sprawach o których nie mam.
5/ imprezowy styl życia - to już moja bardzo subiektywna ocena i pewnie dotyczy tylko części nauczycieli. Według mnie nikt nie potrafi się tak bawić jak nauczyciele, mają mocne głowy bo lubią alkohol, często imprezują w swoim gronie, do tego jak nikt inny lubią podróżować, w sumie mają dużo czasu i pieniędzy to czemu nie. Każda nauczycielka, którą znam pasjonowała się podróżami, wycieczkami.
6/ nauczycielka jako kandydatka na żonę - odradzam każdemu mężczyźnie kobietę-nauczycielkę, będą oczekiwać wysokich zarobków, spędzania tyle czasu w domu co one, będą oczekiwać, że mężczyzna podporządkuje swoje życie ich pracy. Do tego według mnie nauczycielki są niestałe w uczuciach, ciągle szukają czegoś lepszego. Są rozwiązłe, przynajmniej te które znałem choć udają święte czyli na krótkie niezobowiązujące spotkania w sam raz ale jak na kandydatkę na żonę to wręcz przeciwnie.
Coś bym jeszcze o tych nauczycielach mógł powiedzieć ale już i tak podejrzewam, że spadną na mnie gromy w komentarzach. No cóż jestem otwarty na dyskusję. Być może nawet zmienię swoje poglądy a chciałbym choć nie sądzę.


niedziela, 1 marca 2015

kuluary pracy urzędnika - przepoczwarzanie się

Dziś miał być artykuł "Znienawidzone zawody cz. 2 - Nauczyciele" ale postanowiłem napisać o tym czym aktualnie żyję i to co mi chodzi teraz po głowie. Nie to,żebym miał odpuszczać nauczycielom, nie mam zamiaru. Ten tekst  ukaże się jednak dopiero w następnym poście mojego autorstwa. Dziś po prostu muszę napisać o kuluarach pracy w moim urzędzie i moim postępującym przepoczwarzaniu w typowego, sfrustrowanego pracą urzędnika. 
Pamiętam czas gdy przyjąłem się do pracy w urzędzie. W sumie to miała być już moja ostatnia próba znalezienia zatrudnienia w administracji publicznej. Po dwóch latach próbowania swoich sił w ustawianych konkursach gdzie o jedno pracy musiałem rywalizować z dziesiątkami  a czasem setkami ludzi podobnych do mnie zatrudnienie w moim urzędzie był dla mnie jak cud, jak jakaś Boska interwencja. Już szykowałem się do pracy w Niemczech przy krowach, opcjonalnie miałem już też bilet do Zgierza w celu odbycia wojskowej służby przygotowawczej. Zdecydowałem się jednak na urząd skoro już mi się udało. Początki były trudne. Pracy było dużo. Wcześniej nie wierzyłem, że urzędnicy mogą siedzieć po godzinach bo nie wyrabiają się z pracą. Z początku zostawałem często po godzinach chciałem dorównać innym pracownikom widząc jakie mam problemy z odnalezieniem się w urzędzie. Patrzyłem jak inni świetnie poruszają się w programach, procedurach co mi sprawiało dużą trudność. Dziś po 3,5 roku pracy w urzędzie myślę, że już sobie radzę całkiem nieźle i że coś o  pracy urzędnika potrafię powiedzieć. Wypunktuję moje spostrzeżenia bo tak będzie mi łatwiej.
1/ Papierologia - przejawia się np w tym, że rozpatrując jakiś dokument muszę go wprowadzić w kilka różnych rejestrów, mam dostęp do ok 20 programów komputerowych, każdy z innym hasłem dostępu a większość tych programów to i tak tylko programy do rejestracji spraw służących chyba tylko do tworzenia statystyk namnażających pracy a nie ją ułatwiających.Między innymi przez papierologię urzędnicy muszą siedzieć po godzinach choć tylu ich jest.
2/ statystyki - ministerstwo ocenia urząd w oparciu o statystyki, więc urząd pracuje tak, żeby statystyki były prawidłowe bo jak wiadomo statystyki można oszukać. Sprawą drugorzędną jest prawidłowe rozwiązanie sprawy.
3/ rzetelność i fachowość - pracując w urzędzie nie ma czasu na wertowanie przepisów, dokształcanie się, bo trzeba masowo załatwiać sprawy. W urzędzie wiedzę merytoryczną zdobywa się w dwojaki sposób od starszych pracowników tzn praktyczne podejście do sprawy bądź stykając się z problemem z którym do tej pory nikt nie miał styczności, bądź nikt nie potrafi powiedzieć jak prawidłowo rozwiązać problem. Wertować zmiany w przepisach i czytać fachową literaturę można ale po pracy - czego zwykle nie robię bo żyć też trzeba. Na samodokształacanie w pracy zwykle nie ma po prostu czasu. Owszem są szkolenia ale jest ich mało, zwykle nie są na nich rozwiązywane problemy i wątpliwości lecz polegają na suchym omówieniu przepisów. Zwykle dokształcam się stykając się z jakimś problemem bo już wtedy wyjścia nie mam. Czas oszczędzam poprzez unikanie papierologii gdy się tylko da choć jest to ryzykowne bo na podstawie statystyk jesteśmy oceniani.
4/ podział pracy - każdy pracownik ma przydzielone określone sprawy, w teorii jest to możliwe, w praktyce jest tak, że praca rozłożona jest bardzo nierównomiernie, ze względu na różnorodność wykonywanych czynności przez co nie można jednoznacznie porównać pracy jednego pracownika z drugim, obrazowo powiem tak, że u mnie w urzędzie jest kierownik mający pod sobą 40 osób i kierownik mający pod sobą 2 osoby, są osoby, które dzień w dzień siedzą po godzinach i osoby, które mają czas na pogaduszki, kawkę, ceremoniał z przygotowaniem sobie posiłku są i osoby, które non stop przebywają na wątpliwych zwolnieniach lekarskich a inni np mają problem z pójściem na 1 dzień urlopu.
5/ wynagrodzenia - zwykle to wygląda według schematu, że im dłużej pracujesz tym więcej zarabiasz, możesz robić to samo albo i obiektywnie więcej niż starszy pracownik ale i tak dostaniesz mniejszą pensję oraz premię. Nowo przyjęty pracownik może dostać ok 1600 zł na rękę z uwzględnieniem wszystkich dodatków co może być szokiem dla ambitnego człowieka po studiach. Starsi pracownicy zarabiają do góra 2500, 2800 zł. Nie mówię o kierownikach i innych zarządzających tym burdelem. trzeba dodać, że pensje pracowników są zamrożone i nie ma czegoś takiego jak podwyżki.
6/ awanse - wyższą rangę dostaje się czasem a i owszem ale nie raz bez dodatku finansowego, w ciągu 3,5 roku pracy miałem jeden awans i 100 zł podwyżki.
7/ ludzie - są przeróżni, wydaję mi się, że jednak wciąż pracują tam osoby trochę inteligentniejsze niż przeciętny kowalski, są i służbiści, którzy by karali za brak przecinka w tekście dokumentu i Ci dla których bardziej liczy człowiek, są ludzie, którzy kombinują jak by nic nie robić i zwalić pracę na innych ale są i Ci, którzy po prostu robią bez chwalenia się to co do nich należy. W moim urzędzie oczywiście przeważają kobiety w wieku od 30 do 50 lat. Osobiście wolę współpracować z facetami niż kobietami. Nie chodzą na lewe zwolnienia, nie trzeba ich zastępować jak dziecko jest chore czy jak jest w ciąży, nie wysługują się innymi facetami gdy trzeba przynieść papier do ksera, przesunąć biurko czy iść w teren. Kobiety po prostu uważają, że facet powinien więcej robić tylko dlatego, że jest facetem. Poza tym zauważyłem, że dla kobiet ważniejsze są formalności niż istota problemu. Wolę współpracować też z osobami młodszymi. Starsi po prostu kombinują jak zepchnąć swoje obowiązki na młodszych i często na nich zwalają winę jak coś nie pójdzie. Bardzo często za niepowodzenia obwiniany jest stażysta. Standard, stażysta źle wprowadził, źle zrobił ale nikt nie zauważa, że nikt go właściwie nie przeszkolił. Tu często muszę przyznać przydają się statystyki i formalności. Dzięki nim w miarę łatwo można sprawdzić kto co zrobił i dlaczego. Muszę przyznać, że starsi pracownicy zwykle mają większą wiedzę ale i tak wolę osoby w swoim wieku. Gdy coś idzie nie tak starsi jak ja to sobie mówię "żony lub córy byłych komunistów" zwalają winę na młodszych jak tylko mogą, często są też z kierownictwem na "Ty" przez co młodszy ma zwykle więcej roboty i więcej tej "odpowiedzialnej".
8/ plusy? - stabilna w miarę praca, w stabilnych w miarę godzinach i ze stabilną co miesiąc tą samą pensją.
Tekst napisałem pod wpływem rozgoryczenia gdy okazało się, że od kwietnia dostaję przydział kolejnej roboty choć już teraz nie daję zrobić wszystkiego tego co powinienem. Po prostu się wkurzyłem, że zarabiam mniej od innych a ciągle komuś ujmują pracy a mi dodają. Oczywiście jak coś nie zrobię w terminie albo źle to łatwo znajdzie się winny. Wcześniej nie narzekałem ale teraz albo osiągnąłem swoje maksimum wytrzymałości albo po prostu zaczynam zachowywać się jak rasowy sfrustrowany urzędnik. Sam w duchu sobie myślę, że w innym pokoju nie robią tyle co ja, ale wiem, i nie raz słyszę krzywdzące opinie o moim pokoju. Wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Tyle, że mi nikt w moich zadaniach nie pomaga a na mnie co rusz są cedowane obowiązki innych osób bo nie wyrabiają bo chodzą jęczą do kierowniczki ze za dużo mają bo są na zwolnieniu i nie ma komu robić. 
Musiałem się wygadać, już mi lepiej. W takich chwilach jak ta uspokoić pomagają mi tylko dwie rzeczy: słodycze lub praca fizyczna. Dziś trochę pobiegałem, przyciąłem jabłonki w ogródku, umyłem okno w mieszkaniu Natalii. Była ładna pogoda, jest dobrze.